Personalną odpowiedzialność za jego utworzenie ponosi gen. Walter Braemer – komendant 580 Obszaru Tyłowego IV Armii. To właśnie w jego rozkazie z 30 sierpnia 1939 roku znajduje się informacja, że „Internierterlager" (obóz internowania) jest przewidziany i przygotowany do natychmiastowego wykorzystania po wybuchu wojny. Do służby w nim przewidziano żołnierzy z 582 batalionu wartowniczego. Na tej podstawie można przyjąć, że początek funkcjonowania obozu należy datować na 1 września 1939 roku. Prawdopodobnie od tego momentu zaczęli też trafiać do Lipki pojedynczy więźniowie. Od 2 września transporty zaczęły przybierać już charakter masowy. W szczytowym okresie funkcjonowania obozu przebywało w nim około 500 więźniów. Na początku aresztantami byli głównie mieszkańcy z obszaru Sępólna Krajeńskiego, Tucholi, Wyrzyska (Krajna) oraz Chojnic (Pomorze). Wśród nich znaleźli się m.in. ks. Konrad Szeffler – administrator parafii w Wałdowie, Tomasz Komierowski (właściciel majątku ziemskiego w Komierowie koło Sępólna Kraj.) oraz Leon Litwiński (administrator majątku w Wielkiej Kloni w powiecie tucholskim). Z czasem do obozu w Lipce trafiały również osoby z innych miejscowości położonych na terenie II Rzeczpospolitej (Nakło, Chodzież, Czarnków). Czasami decydował o tym przypadek. Przykładem grupa osób z pociągu ewakuacyjnego relacji Tczew – Laskowice, która na początku września 1939 roku dostała się w niemieckie ręce pod Bydgoszczą i stamtąd została przetransportowana do Lipki Kraj. Wśród przetrzymywanych w Lipce, mowa o całym okresie funkcjonowania obozu, byli przedstawiciele wszystkich grup społecznych: właściciele ziemscy, przedsiębiorcy, księża, kolejarze, rolnicy, nauczyciele, urzędnicy. Przejściowo również wojskowi. Przeważali oczywiście Polacy. Obok tego dość dużą grupę stanowili Żydzi. Ciekawostką jest fakt, że sporadycznie zdarzali się również Niemcy (np. Neumann i Dirks z terenu Chojnic).
Aresztowania Polaków odbywały się bardzo często na podstawie wcześniej sporządzonych list. W ich tworzeniu znaczący udział miała niemiecka ludność cywilna. Interesujący jest fakt, że dokonywała ona również samych zatrzymań. Tak stało się np. w przypadku sołtysa Zelgniewa, Władysława Staśkowiaka. 1 września przewieziono go do Piły, a trzy dni później do Lipki Kraj. W kontekście aresztowań należy również wspomnieć o towarzyszącej IV Armii, formacji Einsatzgruppe. Na czele IV Grupy Operacyjnej stał SS-Brigadefuhrer Lothar Beutel. Bezpośrednio podlegali mu kierownicy Gestapo w Koszalinie i w Pile.
Do obozu w Lipce trafiali również Polacy z tej części Krajny, która przed wybuchem wojny była pod niemiecką administracją. Przykładem Antoni Jendhof – nauczyciel w Wersku, który został aresztowany wraz z grupą kilkunastu innych Polaków, osadzony w więzieniu w Złotowie, a następnie przewieziony do Lipki Kraj. Po przybyciu na teren obozu, co miało miejsce na początku września 1939 roku, zauważył pobitych i noszących ślady okaleczeń na głowach i rękach więźniów. Wydaje się wysoce prawdopodobne, że było to pokłosiem złego traktowania aresztantów, które, co należy podkreślić, trwało przez cały okres funkcjonowania obozu.
Niestety nieznana jest przybliżona liczba morderstw dokonanych przez niemieckich żołnierzy. Jednym z odnotowanych przypadków było zabójstwo w nocy z 4 na 5 września 1939 roku Tomasza Komierowskiego i Leona Litwińskiego. Sprawcą lub sprawcami byli członkowie II kompanii 582 batalionu wartowniczego. Potwierdzają to zgodnie relacje: Antoniego Staniszewskiego, Leona Szefflera i Bronisława Wiśniewskiego. Według nich przebieg tragicznych zdarzeń wyglądał następująco. Komierowski i Litwiński spali na barłogu w tartacznej szopie. Nagle pojawił się wartownik, który wywołał ich po nazwisku. Więźniowie wstali i udali się wraz z nim na zewnątrz. Po chwili zostali zastrzeleni przy drucianym płocie, który okalał obóz. Należy wspomnieć, że niemiecki raport (sporządzony 5 września o godzinie 00:15) mówi o tym, że Komierowski i Litwiński zostali zastrzeleni podczas próby ucieczki. Całość obrazu dopełnia fakt, że wymienieni więźniowie byli szczególnie prześladowani w okresie pobytu w obozie, co potwierdzają relacje świadków. Ich zwłoki zostały pochowane koło obozowej latryny. Po wojnie zostały ekshumowane.
Kolejną udokumentowaną zbrodnią było zabójstwo Żyda Hirscha. Mówi o tym m.in. relacja Leona Kowalskiego, który przed wojną był nauczycielem w Błękwicie. Wyznawcę judaizmu skatował Niemiec, którego nazwisko brzmiało prawdopodobnie Grotch. Oprawca pochodził z Lędyczka. Niemieccy strażnicy nazywali go „Galoppschuster”. Według relacji Kowalskiego miał on zapędy sadystyczne, których upust dał szczególnie w przypadku Hirscha. Żyd był nago prowadzony po obozie i oblewany zimną wodą. Następnie umieszczono go w czymś w rodzaju psiej budy, w której został znaleziony nad ranem martwy. Wobec Żydów, obok bicia, stosowano też tortury w postaci wymyślnych ćwiczeń fizycznych.
Pastwiono się również nad duchownymi katolickimi. Szczególnie okrutnie potraktowano zwłaszcza ks. Mikołaja Swinarskiego - Poraja z Czarnkowa. Wspominali o tym w swoich relacjach m.in. Feliks Boryczka ze Stawnicy (w obozie przebywał pod fałszywym nazwiskiem Basiński), Antoni Jendhof i Władysław Mackowicz (nauczyciel z Radawnicy). Ten ostatni zapamiętał, że ks. Swinarskiemu kazano stać i patrzeć prosto w słońce. Ponadto, że bito go przy każdej okazji, co było pokłosiem m.in. tego, że duchowny walczył w Powstaniu Wielkopolskim. Nauczyciel z Radawnicy zapamiętał też, że ksiądz nie załamał się pod wpływem szykan, przeciwnie, pocieszał innych więźniów. Stawał również w ich obronie. Potwierdza to relacja Leona Kowalskiego, która częściowo zbieżna jest ze słowami Jana Mackowicza (przed wojną nauczyciel w Podróżnej). Mówi ona o tym, że ks. Swinarski podczas apelu złożył skargę komendantowi obozu na zachowania wartowników. W reakcji na to zdjęto mu sutannę, odebrano szelki i kazano stać z podniesionymi do góry rękami. W trakcie wykonywania kary duchowny próbował poprawiać opadające spodnie. Wówczas bito go dotkliwie. Jeden z żołnierzy kolbą złamał mu obojczyk. Całości tragicznego obrazu dopełniały okrzyki niemieckich kobiet, które obserwowały zdarzenie zza płotu. Domagały się one kastracji duchownego. Ksiądz Swinarski w wyniku pobytu w obozie był totalnie wykończony fizycznie. Zmarł 9 lutego 1940 roku w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen – Oranienburg.
Okładanie bykowcami przetrzymywanych więźniów było oczywiście na porządku dziennym. Doświadczyli tego m.in. ks. Szeffler oraz nauczyciele: Stanisław Kierzek i Józef Kowalski, którzy karnie otrzymali po 25 batów. Szczególnie mocno pobity został Marceli Groszczyk z Rudnej. Mówi o tym m.in. relacja Jana Fonsa, który pochodził z tej samej miejscowości. Mężczyźni zbierali ziemniaki na rzecz niemieckich rolników. W trakcie pracy Groszczyk poczynił uwagę na temat sposobu jej wykonywania. Pilnujący wartownik odczytał to jako przejaw buntu i uderzył Polaka. W reakcji na to Groszczyk odepchnął strażnika. Spotkała go za to sroga kara. Został zabrany na teren obozu i dotkliwie pobity przez dwóch oprawców. Jeden z nich nosił nazwisko Lemantschik i miał za sobą przeszłość w Legii Cudzoziemskiej. Według relacji świadków, ciało Groszczyka było całe posiniaczone i nie odzyskał on pełnej sprawności. Jako niezdolny do pracy trafił do obozu w Pile i stamtąd został wysłany do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, gdzie zmarł.
Wśród więźniów obozu dominowali mężczyźni. Według relacji świadków było też klika kobiet. Między innymi dziewczyna z jednej z wsi z terenu powiatu złotowskiego. Została ona zgwałcona przez wartowników w szopie, w biały dzień. Gwałtu dopuszczono się również na kobiecie pochodzącej z Czarnkowa. Stosunek poprzedziło wlewanie jej siłą alkoholu do ust. Więzione kobiety przebywały początkowo razem z więzionymi mężczyznami. Później oddzielnie, w zasłoniętym kocami odrutowanym miejscu. Również tam dochodziło do obscenicznych zachowań ze strony strażników. Na przykład jeden z wartowników bagnetem podnosił suknie żony aptekarza z Czarnkowa i jednocześnie używał wobec niej wulgarnych słów.
W prześladowania psychiczne i fizyczne wpisywały się koszmarne warunki, w których przyszło przebywać przetrzymywanym więźniom. W tartacznej szopie przebywało w szczytowym okresie około 500 osób. Była ona zadaszona, ściany sięgały jednak tylko od dachu do połowy wysokości. Panował w niej więc stały przewiew. Więźniów wpuszczano do tego budynku wyłącznie na czas spania (po wieczornym apelu, około 21). W obozie brak było urządzeń sanitarnych (poza latryną). Więźniowie pozbawieni byli również wody do mycia. Do tego, zwłaszcza w miarę narastania jesiennych chłodów, pojawiały się choroby. W ich wyniku niektórzy oddawali np. mocz pod siebie. Powszechna była też wszawica. Te koszmarne warunki oraz brak opieki medycznej niewątpliwie przyczyniły się do zgonu bliżej nieznanej liczby osób. Znany jest jednak tylko jeden udokumentowany przypadek. Chodzi o Bernarda Cerajewskiego ze Świętej, któremu nie udzielono pomocy w związku z kłopotami żołądkowymi. Dodać należy, że więźniowie pracowali od świtu do zmierzchu na rzecz okolicznych Niemców (po porannym apelu formowano komanda), głównie przy wykopkach ziemniaków. To zwiększało ich szanse na przeżycie, bo żywili się właśnie u niemieckich gospodarzy.
Załoga obozu była bez wątpienia zdegenerowana. Nazwiska jej członków wymagają ustalenia. W pamięci zatrzymanych szczególnie źle zapisali się wartownicy Lemantschik i Groth. Także pierwszy komendant, którym był nieznany z nazwiska nauczyciel z Westfalii. Szczególnie źle odnosił się on do polskich pedagogów. Podobnie złośliwe zachowania cechowały drugiego komendanta obozu, który prawdopodobnie nosił nazwisko Dorfling. Znane jest również nazwisko porucznika Schumachera, którego postać ukazuje jeszcze jedną patologię występującą na terenie obozu – kradzieże. Wymieniony żołnierz tłumaczył się przed swoimi przełożonymi, że zarekwirowane mienie osadzonych (pieniądze, złoto) przejmował bliżej nieznany płatnik wojskowy. Nie dali oni jednak wiary tym słowom i wszczęto śledztwo. Nie znam niestety jego wyników. Wiadomo jednak z relacji byłych uwięzionych, że okradanie internowanych było normą. Na przykład Janowi Mackowiczowi zabrano 800 marek. Prawdopodobnie do prywatnych kieszeni żołnierzy trafiały również środki, które uzyskiwano z tytułu wynajmu pracowników. Część z nich zamieniano na alkohol. Świadczy o tym rozpowszechnione wśród wartowników pijaństwo.
Na początku listopada 1939 roku dowództwo II Okręgu Wojskowego w Szczecinie, które przejęło kierowanie obozem po zakończeniu działań wojennych w Polsce, zażądało jego objęcia przez władze policyjne. Jako argument podano fakt, że przebywają w nim osoby cywilne. W piśmie placówki Gestapo w Pile do Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (datowanym na 17 listopada 1939 roku) sugerowało rozwiązanie obozu, po zakończeniu badań policyjnych więźniów, tj. do dnia 21 listopada 1939 roku (ze względu na brak kadr do nadzoru). W tym miejscy należy wspomnieć, że przy obozie w Lipce istniała komórka złotowskiego Gestapo. Badała ona przeszłość poszczególnych więźniów. Ich dalszy los był różny. Nieliczni zostali zwolnieni. Inni skierowani do obozu w Pile („Albatros”), a następnie do obozów koncentracyjnych rozsianych na terenie Niemiec i okupowanej Polski. Niektórzy, na skutek złego traktowania w obozie w Lipce, zmarli wkrótce po przybyciu do innych obozów zagłady (np. ks. Swinarski). Tragiczny los spotkał również więzionych Żydów. W listopadzie 1939 roku zostali oni wysłani z Lipki Kraj. do niemieckiego obozu w Górce Klasztornej i tam zgładzeni.
Obóz w Lipce został zlikwidowany prawdopodobnie na przełomie listopada i grudnia 1939 roku. Potwierdza to relacja Mariana Pawłowskiego – kościelnego z Zakrzewa. Został on aresztowany 17 października 1939 roku. Był przesłuchiwany i bity na terenie obozu. Wedle jego relacji opuścił go dopiero w grudniu 1939 roku.
Martyrologia więźniów niemieckiego obozu została upamiętniona monumentem, który znajduje się na skwerze przy ulicy IV Dywizji Piechoty w Lipce. Warto by to miejsce stało się obowiązkowym punktem pobytu gości z Gifhorn, którzy przyjaźnią się z władzami powiatu złotowskiego. Pamięć bywa bowiem ulotna. Zacierają ją również miejsca pamięci, które znajdują się na terenie Niemiec i poświęcone są np. byłemu staroście złotowskiemu, Fritzowi Ackmannowi. Mowa o naziście, który miał swój udział w prześladowaniu ludności polskiej na Krajnie.
Piotr Tomasz (Krajenka)
kontakt z autorem: [email protected]
ps. podziękowania dla pana Jana Wieruszowskiego i pana Romana Rożeńskiego za pomoc w pozyskaniu niektórych źródeł
źródła:
Materiały z konferencji: Zbrodnie Wehrmachtu na terenie Polski: wrzesień – październik 1939, Łęczyca 1979
Materiały archiwalne (AP, IPN)
- materiały Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Koszalinie
W. Kokowski, Polskie szeregi na ziemi złotowskiej, Piła 2013
A. Czechowicz, T. Gasztold, Hitlerowskie prześladowania Polaków na Pomorzu Zachodnim, Koszalin 1974
P. Tomasz, Krajeńskie drogi do Niepodległej, Kraków 2020
W. Kokowski, W polskim szeregu, Krajenka 2004
Wł. Mackowicz, Wspomnienia polskiego nauczyciela pogranicza, Toruń 2005
A. Czarnik, Ruch hitlerowski na Pomorzu Zachodnim, Poznań 1969
W. Stanisławski, Napad na placówkę, Tygodnik Pilski nr 37, 13 września 1987
Napisz komentarz
Komentarze