W jubileuszowej publikacji „Złotów 1370-2020” prof. Joachima Zdrenki, która została sfinansowana z budżetu Złotowa, próżno szukać hasła „Karolewo”. Tymczasem na liście zamordowanych osób, która z oczywistych powodów jest niepełna, bez trudu można odnaleźć byłych mieszkańców m.in. Złotowa i Świętej. W tym drugim przypadku mowa o rodzinnej miejscowości autora książki. Warto też wspomnieć, że nazwiska ofiar, katów i opisy dokonanych zbrodni znajdują się w licznych dokumentach archiwalnych. Między innymi na ich podstawie powstało szereg publikacji, w tym książka Izabeli Mazanowskiej „Karolewo 1939” (ukazała się nakładem IPN w 2017 roku). Ten katalog uzupełnia film dokumentalny „Karolewo 1939”, który zrealizowało Unisławskie Towarzystwo Filmowe.
Niemiecki obóz w Karolewie został założony we wrześniu 1939 roku. Zakończył swoją działalność w połowie grudnia tegoż roku. Historycy przyjmują, że zostało zamordowanych w nim co najmniej 1781 osób. Jednocześnie zgodnie przyznają, że są to dane niepełne. Po części wynika to z faktu, że ofiarami byli nie tylko mieszkańcy Krajny, ale również osoby pochodzące z innych ziem polskich. Osoby te poniosły śmierć z rąk Niemców, którzy byli członkami Selbstschutzu (lokalna samoobrona) lub należeli do SS. Zbrodniarze pochodzili głównie z Krajny. Charakteryzowało ich niezwykłe okrucieństwo, które można porównać z ukraińskimi mordami na Wołyniu.
Historykom nie udało się oszacować dokładnej liczby uwięzionych w Karolewie. Podobnie ustalić tożsamości zdecydowanej większości ofiar. Obecnie znane są nazwiska blisko 400 zamordowanych Polaków. Wśród nich można odnaleźć osoby, które w różnym czasie związane były z zachodnią Krajną. Byli to między innymi: Franciszek Cieślik (ur. 1917 r. w Śmiardowie Złotowskim), Jan Gała (ur. 1884 r. w Skicu), Kazimierz Jarka (ur. 1899 r. w Wiśniewce), Konrad Kaaz (ur. 1892 r. w Zakrzewie), Konrad Konnak (ur. 1903 r. w Świętej), Franciszek Radowski (ur. 1904 r. w Wiśniewce), Antoni Schilling (ur. 1901 r. w Złotowie), Feliks Seydak (ur. 1912 r. w Wiśniewce), Franciszek Seydak (ur. 1910 r. w Wiśniewce), Stanisław Stypa (ur. 1902 r. w Świętej), Onufry Ziarkowski (ur. 1892 r. w Sławianowie), Florian Żulka (ur. 1918 r. w Zakrzewie), Andrzej Tomas (ur. 1894 w Skicu). Biogramy niektórych z wymienionych ofiar postaram się przedstawić w kolejnych odcinkach cyklu „Na Krajnie za Niemca”.
Dlaczego te i inne osoby znalazły się w obozie w Karolewie? Niewątpliwie decydowały o tym różne kryteria. Jedno z nich to przynależność do polskiej klasy przywódczej. Dlatego wśród zamordowanych można odnaleźć m.in. urzędników, nauczycieli, duchownych, działaczy społecznych. Osoby te znajdowały się na specjalnych listach sporządzonych przez Niemców. Ich los w momencie aresztowania był więc z reguły przesądzony. Bezpiecznie nie mogli czuć się także inni Polacy zamieszkujący Krajnę, co stanowiło głównie pokłosie porachunków sąsiedzkich. Wystarczyło bowiem oskarżenie ze strony dwóch Niemców, by znaleźć się w obozie w Karolewie i następnie stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Przykładem historia Kazimierza Jarki, którego aresztowanie nastąpiło na podstawie doniesienia trzech Niemek. Odstępstwa od tej zasady były niezwykle rzadkie. Jeden ze znanych wyjątków stanowi przypadek Józefa Zdrenki z Wituni. Mężczyzna trzykrotnie trafił do obozu w Karolewie. Za każdym razem jednak był z niego natychmiast zwalniany. Stało się tak prawdopodobnie za sprawą Karla Marquardta – który pełnił funkcję z-cy komendanta obozu. Tak wynika z zeznania samego Niemca, które złożył 23 maja 1963 roku przed Krajową Komisją Śledczą w Brunszwiku (RFN). Wyjaśnił, że Zdrenka został przez niego zwolniony, bo nie był wrogiem Niemiec, a powodem jego aresztowania był wyłącznie konflikt z jednym z sąsiadów.
Zatrzymane osoby doprowadzane były do aresztu (np. w Więcborku i Kamieniu Kraj.). Następnie kierowano je do obozu w Karolewie. Niektórzy trafiali do niego też bezpośrednio po aresztowaniu. W Karolewie internowani przesłuchiwani byli przez tzw. komisję specjalną. Czynności te przeprowadzane były w budynkach pałacowych w Karolewie. Przesłuchaniu towarzyszyły tortury. Ich głównym celem było zmuszenie więźniów do samooskarżenia, tj. zadeklarowania swojej wrogiej działalności wobec Niemiec. Przykładem historia Stanisława Kosakowskiego, którego katowano do tego stopnia, że przyznał się do mordowania Niemców w Bydgoszczy (3 września 1939), mimo że prawdopodobnie nigdy w życiu nie był w tym mieście. Tego rodzaju farsę praworządności kończyła quasi rozprawa sądowa. Skład orzekający przyodziany był w stroje sędziowskie. Orzeczony wyrok śmierci natychmiast stawał się prawomocny i podlegał wykonaniu. Oczywiście wspomnianą procedurę nie stosowano w każdym przypadku. Czasami zatrzymanych mordowano już w drodze do Karolewa lub na terenie samego obozu. Niektórzy trafiali do niego wraz ze specjalnym „pismem”, że mają zostać zamordowani. Opisana w zeznaniach jest m.in. tego rodzaju „inicjatywa” burmistrza Więcborka Ericha Goede. Oczywiście do śmierci ofiar w Karolewie przyczynili się również kierujący eksterminacją ludności polskiej na Pomorzu i Krajnie, Ludolf von Alvensleben (po wojnie uciekł do Argentyny) i Albert Forster (stracony 28 lutego 1952 roku w Warszawie).
Obóz w Karolewie znajdował się na terenie zarekwirowanej posiadłości Wacława Łuczyńskiego. Niemieccy oprawcy zamieszkali w części pałacowej. Przybyli do obozu więźniowie byli przez nich okradani z osobistych rzeczy i bici na „przywitanie”. Następnie zatrzymanych lokowano w budynkach gospodarczych (np. w stajni) oraz piwnicach części mieszkalnej. To ostatnie pomieszczenie stanowiło karcer. Na podłodze była słoma i potłuczone butelki. Trafiających tam więźniów często katowano na śmierć. Nieznacznie lepszy był los osadzonych w budynkach gospodarczych. Jednorazowo przebywało w nich około 150-200 osób. Również te osoby często bito do utraty przytomności, mordowano w egzekucjach, kierowano do obozów koncentracyjnych (głównie Stutthof). Były też przypadki zwolnień z obozu w Karolewie. Według OKBZH w grudniu 1939, czyli w momencie zamknięcia obozu, wypuszczono z niego 170 osób.
W obozie trzy razy w ciągu dnia odbywały się apele. Pierwszy o 6 rano. Podczas nich odsuwano na bok osoby przeznaczone do rozstrzelania. Inne kierowano do pracy. Ta świadczona była niewolniczo na rzecz niemieckich rolników i niemieckich właścicieli ziemskich. Stan liczebny tych, których wysyłano do pracy, i tych, którzy wracali, bywał różny. Powodem były rozstrzeliwania i ucieczki. Natomiast samo życie na terenie obozu przypominało te, które znamy z relacji ocalałych z niemieckich obozów koncentracyjnych. Można je najprościej ująć w słowa: przemoc, głodowe racje żywnościowe i ciągłe obcowanie ze śmiercią. Ta ostatnia zadawana była w różny sposób, często za pomocą drastycznych metod. Na przykład Paweł Kwiatkowski z Więcborka został zatratowany na śmierć. Niemieccy oprawcy skakali po nim do momentu, w którym jelita wypłynęły z niego na podłogę. Leona Naftyńskiego (sędziego z Więcborka i jednocześnie szwagra komendanta obozu Ringla) bito kijami, kazano wejść do psiej budy i szczekać, a następnie utopiono w gnojówce. Równie bestialsko wyglądały masowe egzekucje. Rozpoczynały się one od forsownych ćwiczeń gimnastycznych (np. padania na ziemię i szybkiego podnoszenia), w trakcie których Niemcy bili swoje ofiary stalowymi sprężynami, zaszytymi w skórę kulami ołowiu oraz łańcuchami okręconymi drutem kolczastym. Tak wycieńczonych ludzi pędzono biegiem na miejsce egzekucji, które znajdowało się na niewielkiej polance (usytuowana była około kilometra od obozu w Karolewie). Na miejscu wykopane były trzy rowy, do których po rozstrzelaniu wrzucano ciała ofiar. Niewykluczone, że niektórzy z nich byli jedynie ciężko ranni i zakopywano ich żywcem. Taki wniosek można wysnuć z zeznania Karla Marquardta – zastępcy komendanta obozu w Karolewie. Jest wielce prawdopodobne, że rozstrzeliwania odbywały się też w innych miejscach. Potwierdzonym faktem jest, że egzekucje odbywały się codziennie. Należy podkreślić, że metodą zabijania był nie tylko strzał w tył głowy. Niektórych mordów dokonano również za pomocą tępych narzędzi lub poprzez odcięcie głowy ofiarom. Opisany sposób zadawania śmierci potwierdzają wyniki z ekshumacji przeprowadzonej w dniach 11-14 czerwca 1946 roku, w jednej ze zbiorowych mogił. Znaleziono w niej 951 zwłok mężczyzn, kobiet i dzieci. Z tej liczby 686 zwłok posiadało zupełnie potrzaskane czaszki, a 265 zwłok było bez czaszek.
Na koniec kilka słów na temat Niemców, którzy ponoszą odpowiedzialność za martyrologię Polaków w Karolewie. Zdecydowanej większości z nich nie spotkała kara. Dochodzenie w sprawie Karolewa umorzono ostatecznie 22 września 2014 roku postanowieniem prok. Mieczysława Góry z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku. Powodem było niewykrycie kilkudziesięciu nieustalonych sprawców członków Volksdeutscher Selbstschutz (Samoobrony Obywateli Polskich Niemieckiego Pochodzenia). Umorzenie dotyczyło również znanych z nazwiska osób, tj. Herberta Paula Carla Ringela, Karola Fryderyka Marquardta, Willy Hugo Bankerta, Arnolda Karola Bartscha, Otto Roberta Ruxa, Juliana Goede, Otto Karola Dammsa, Maxa Williego Ehrit, Erharda Kietzera, Helmuta Kohn, Ludolfa Hermanna von Alvenslebena, Heinricha Mocek, Wilhelma Heinricha Theodora Richardt, Wernera Ericha Sorgatz, Ernesta Karla Woltera, Hermana Wendelina, barona Lütke von Ketelhodta, Hansa Jurgena Fritza Leberechta von Wilckensa, Wernera Gustawa, Wilhelma Foedischa, Ericha Goede, Otto Karla Bonina. Wymienieni w momencie wydania postanowienia o umorzeniu już nie żyli. Ten akt prawny miał zatem jedynie charakter porządkujący.
Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze nie uznał Selbstschutzu za organizację zbrodniczą. Bezkarność osobom odpowiedzialnym za zbrodnie w Karolewie zapewniły też niemieckie organa ścigania, które niemal hurtowo umarzały dochodzenia w sprawie nazistowskich zbrodni swoich obywateli z okresu II wojny światowej. W tym kontekście warto wspomnieć o Centrali Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu koło Stuttgartu. Jej pierwszym kierownikiem był bowiem Erwin Schule - były członek SA i NSDAP. Czy tego typu ludzie mogli skutecznie ścigać sprawców niemieckich zbrodni? Odpowiedź nasuwa się sama. Do tego obrazu dodać należy, że w powojennych Niemczech zawody prawnicze wykonywali zazwyczaj ludzie, którzy kreowali wymiar sprawiedliwości w czasach kanclerstwa Adolfa Hitlera. Także to, że społeczeństwo niemieckie dalekie było od chęci rozliczenia się z przeszłością. Oczywiście zaniedbań można doszukać się również w działalności organów ścigania w okresie Polski Ludowej. Pewnym usprawiedliwieniem dla nich jest to, że śledczy napotykali czasami na przeszkody nie do pokonania. Przykładem próba ekstradycji Hansa Jurgena von Wilckensa z amerykańskiej strefy okupacyjnej, na którą nie wyrazili zgody przedstawiciele USA.
Większość Niemców związanych ze zbrodniami w Karolewie dożyła starości. Umierali jako szanowani sąsiedzi, kochani dziadkowie, cenieni obywatele miast. Przykładem pastor Ernst Karl Wolter – szef Selbstschutzu w Więcborku. Tylko nieliczni nie mieli tego szczęścia. Zaraz po wojnie Specjalny Sąd Karny w Toruniu skazał Hansa Rossa z Zakrzewskiej Osady na karę śmierci. W 1965 roku niemiecki sąd w Mannheim orzekł wobec Heinricha Mocka i Wilhelma Richardta karę dożywotniego więzienia, a Werenera Sorgatza skazał na cztery lata pozbawienia wolności. Inne wyjątki to komendant obozu Herbert Ringel (zastrzelony późną jesienią 1939 roku w Więcborku) oraz Arnold Bartsch (21 maja 1961 roku popełnił samobójstwo).
Po wojnie niemieccy zbrodniarze bronili się zazwyczaj stwierdzeniem, że tylko wykonywali rozkazy. Tego rodzaju argumentacja upada jednak w przypadku członków Selbstschutzu z Krajny. Przynależność do tej organizacji była dobrowolna. W każdej chwili można było ją więc bez konsekwencji opuścić. Przykładem Paul Herbert Schubert, który odmówił służby w Karolewie. Nie znalazł jednak zbyt wielu naśladowców. Z reguły zwyciężała bowiem chęć zaspokojenia prymitywnych żądz. Mordy na Polakach obciążają również innych Niemców z Krajny, którzy nie zrobili w zasadzie nic, by ratować swoich polskich sąsiadów. W przypadku tego regionu trudno zatem doszukać się "sprawiedliwych" z germańskim rodowodem. Znacznie łatwiej za to odnaleźć konfidentów, których donosy mogły przyczynić się do mordowania Polaków. Lista donosicieli obejmuje bowiem blisko 100 nazwisk.
Na terenie Karolewa znajduje się cmentarz ofiar niemieckiego terroru: mężczyzn, kobiet i dzieci. Spoczywają w tym miejscu przedstawiciele różnych zawodów i grup społecznych. Także żołnierze – uczestnicy wojny obronnej 1939 roku. Ofiary upamiętnia kaplica – mauzoleum, gdzie wymienione są nazwiska zamordowanych. Wśród nich jest także Andrzej Tomasz, syn Bartłomieja, mój krewny.
Piotr Janusz Tomasz
(Krajenka)
Artykuł powstał na podstawie:
Postanowienie o umorzeniu śledztwa z dnia 22 września 2014 roku (wydane w Bydgoszczy przez prokuratora Mieczysława Górę) – sygn. S 8/11/Zn
Izabela Mazanowska, Karolewo 1939 – zbrodnie w obozie Selbstschutz Westperussen, IPN Warszawa 2017
pod redakcją Izabela Mazanowska, Tomasz Ceran, Marcin Przegiętka, W cieniu Einsatzgruppen – volkdeutscher Selbstschutz w okupowanej Polsce 1939 -1945, IPN Warszawa 2021
Film „Karolewo 1939” – dokument zrealizowany przez Unisławskie Towarzystwo Filmowe
Materiały archiwalne Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu znajdujące się w zbiorach IPN
Napisz komentarz
Komentarze