Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 25 listopada 2024 14:14
Przeczytaj!
Reklama

Zbrodnia sąsiedzka, Karolewo 1939

Podziel się
Oceń

Karolewo położone jest koło Więcborka. Nazwa tej miejscowości zapewne niewiele mówi mieszkańcom powiatu złotowskiego. Warto jednak odwiedzić to miejsce. Można bowiem uznać je za symboliczny pomnik martyrologii mieszkańców Krajny w okresie II wojny światowej. W 1939 roku niemieccy cywile zamordowali tu, zazwyczaj w niezwykle okrutny sposób, około 2000 Polaków. Wśród ofiar można odnaleźć również osoby, które przyszły na świat w Złotowie i innych częściach zachodniej Krajny.

W jubileuszowej publikacji „Złotów 1370-2020” prof. Joachima Zdrenki, która została sfinansowana z budżetu Złotowa, próżno szukać hasła „Karolewo”. Tymczasem na liście zamordowanych osób, która z oczywistych powodów jest niepełna, bez trudu można odnaleźć byłych mieszkańców m.in. Złotowa i Świętej. W tym drugim przypadku mowa o rodzinnej miejscowości autora książki. Warto też wspomnieć, że nazwiska ofiar, katów i opisy dokonanych zbrodni znajdują się w licznych dokumentach archiwalnych. Między innymi na ich podstawie powstało szereg publikacji, w tym książka Izabeli Mazanowskiej „Karolewo 1939” (ukazała się nakładem IPN w 2017 roku). Ten katalog uzupełnia film dokumentalny „Karolewo 1939”, który zrealizowało Unisławskie Towarzystwo Filmowe.

Niemiecki obóz w Karolewie został założony we wrześniu 1939 roku. Zakończył swoją działalność w połowie grudnia tegoż roku. Historycy przyjmują, że zostało zamordowanych w nim co najmniej 1781 osób. Jednocześnie zgodnie przyznają, że są to dane niepełne. Po części wynika to z faktu, że ofiarami byli nie tylko mieszkańcy Krajny, ale również osoby pochodzące z innych ziem polskich. Osoby te poniosły śmierć z rąk Niemców, którzy byli członkami Selbstschutzu (lokalna samoobrona) lub należeli do SS. Zbrodniarze pochodzili głównie z Krajny. Charakteryzowało ich niezwykłe okrucieństwo, które można porównać z ukraińskimi mordami na Wołyniu.

Historykom nie udało się oszacować dokładnej liczby uwięzionych w Karolewie. Podobnie ustalić tożsamości zdecydowanej większości ofiar. Obecnie znane są nazwiska blisko 400 zamordowanych Polaków. Wśród nich można odnaleźć osoby, które w różnym czasie związane były z zachodnią Krajną. Byli to między innymi: Franciszek Cieślik (ur. 1917 r. w Śmiardowie Złotowskim), Jan Gała (ur. 1884 r. w Skicu), Kazimierz Jarka (ur. 1899 r. w Wiśniewce), Konrad Kaaz (ur. 1892 r. w Zakrzewie), Konrad Konnak (ur. 1903 r. w Świętej), Franciszek Radowski (ur. 1904 r. w Wiśniewce), Antoni Schilling (ur. 1901 r. w Złotowie), Feliks Seydak (ur. 1912 r. w Wiśniewce), Franciszek Seydak (ur. 1910 r. w Wiśniewce), Stanisław Stypa (ur. 1902 r. w Świętej), Onufry Ziarkowski (ur. 1892 r. w Sławianowie), Florian Żulka (ur. 1918 r. w Zakrzewie), Andrzej Tomas (ur. 1894 w Skicu). Biogramy niektórych z wymienionych ofiar postaram się przedstawić w kolejnych odcinkach cyklu „Na Krajnie za Niemca”.

Dlaczego te i inne osoby znalazły się w obozie w Karolewie? Niewątpliwie decydowały o tym różne kryteria. Jedno z nich to przynależność do polskiej klasy przywódczej. Dlatego wśród zamordowanych można odnaleźć m.in. urzędników, nauczycieli, duchownych, działaczy społecznych. Osoby te znajdowały się na specjalnych listach sporządzonych przez Niemców. Ich los w momencie aresztowania był więc z reguły przesądzony. Bezpiecznie nie mogli czuć się także inni Polacy zamieszkujący Krajnę, co stanowiło głównie pokłosie porachunków sąsiedzkich. Wystarczyło bowiem oskarżenie ze strony dwóch Niemców, by znaleźć się w obozie w Karolewie i następnie stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Przykładem historia Kazimierza Jarki, którego aresztowanie nastąpiło na podstawie doniesienia trzech Niemek. Odstępstwa od tej zasady były niezwykle rzadkie. Jeden ze znanych wyjątków stanowi przypadek Józefa Zdrenki z Wituni. Mężczyzna trzykrotnie trafił do obozu w Karolewie. Za każdym razem jednak był z niego natychmiast zwalniany. Stało się tak prawdopodobnie za sprawą Karla Marquardta – który pełnił funkcję z-cy komendanta obozu. Tak wynika z zeznania samego Niemca, które złożył 23 maja 1963 roku przed Krajową Komisją Śledczą w Brunszwiku (RFN). Wyjaśnił, że Zdrenka został przez niego zwolniony, bo nie był wrogiem Niemiec, a powodem jego aresztowania był wyłącznie konflikt z jednym z sąsiadów.

Zatrzymane osoby doprowadzane były do aresztu (np. w Więcborku i Kamieniu Kraj.). Następnie kierowano je do obozu w Karolewie. Niektórzy trafiali do niego też bezpośrednio po aresztowaniu. W Karolewie internowani przesłuchiwani byli przez tzw. komisję specjalną. Czynności te przeprowadzane były w budynkach pałacowych w Karolewie. Przesłuchaniu towarzyszyły tortury. Ich głównym celem było zmuszenie więźniów do samooskarżenia, tj. zadeklarowania swojej wrogiej działalności wobec Niemiec. Przykładem historia Stanisława Kosakowskiego, którego katowano do tego stopnia, że przyznał się do mordowania Niemców w Bydgoszczy (3 września 1939), mimo że prawdopodobnie nigdy w życiu nie był w tym mieście. Tego rodzaju farsę praworządności kończyła quasi rozprawa sądowa. Skład orzekający przyodziany był w stroje sędziowskie. Orzeczony wyrok śmierci natychmiast stawał się prawomocny i podlegał wykonaniu. Oczywiście wspomnianą procedurę nie stosowano w każdym przypadku. Czasami zatrzymanych mordowano już w drodze do Karolewa lub na terenie samego obozu. Niektórzy trafiali do niego wraz ze specjalnym „pismem”, że mają zostać zamordowani. Opisana w zeznaniach jest m.in. tego rodzaju „inicjatywa” burmistrza Więcborka Ericha Goede. Oczywiście do śmierci ofiar w Karolewie przyczynili się również kierujący eksterminacją ludności polskiej na Pomorzu i Krajnie, Ludolf von Alvensleben (po wojnie uciekł do Argentyny) i Albert Forster (stracony 28 lutego 1952 roku w Warszawie).

Obóz w Karolewie znajdował się na terenie zarekwirowanej posiadłości Wacława Łuczyńskiego. Niemieccy oprawcy zamieszkali w części pałacowej. Przybyli do obozu więźniowie byli przez nich okradani z osobistych rzeczy i bici na „przywitanie”. Następnie zatrzymanych lokowano w budynkach gospodarczych (np. w stajni) oraz piwnicach części mieszkalnej. To ostatnie pomieszczenie stanowiło karcer. Na podłodze była słoma i potłuczone butelki. Trafiających tam więźniów często katowano na śmierć. Nieznacznie lepszy był los osadzonych w budynkach gospodarczych. Jednorazowo przebywało w nich około 150-200 osób. Również te osoby często bito do utraty przytomności, mordowano w egzekucjach, kierowano do obozów koncentracyjnych (głównie Stutthof). Były też przypadki zwolnień z obozu w Karolewie. Według OKBZH w grudniu 1939, czyli w momencie zamknięcia obozu, wypuszczono z niego 170 osób.

W obozie trzy razy w ciągu dnia odbywały się apele. Pierwszy o 6 rano. Podczas nich odsuwano na bok osoby przeznaczone do rozstrzelania. Inne kierowano do pracy. Ta świadczona była niewolniczo na rzecz niemieckich rolników i niemieckich właścicieli ziemskich. Stan liczebny tych, których wysyłano do pracy, i tych, którzy wracali, bywał różny. Powodem były rozstrzeliwania i ucieczki. Natomiast samo życie na terenie obozu przypominało te, które znamy z relacji ocalałych z niemieckich obozów koncentracyjnych. Można je najprościej ująć w słowa: przemoc, głodowe racje żywnościowe i ciągłe obcowanie ze śmiercią. Ta ostatnia zadawana była w różny sposób, często za pomocą drastycznych metod. Na przykład Paweł Kwiatkowski z Więcborka został zatratowany na śmierć. Niemieccy oprawcy skakali po nim do momentu, w którym jelita wypłynęły z niego na podłogę. Leona Naftyńskiego (sędziego z Więcborka i jednocześnie szwagra komendanta obozu Ringla) bito kijami, kazano wejść do psiej budy i szczekać, a następnie utopiono w gnojówce. Równie bestialsko wyglądały masowe egzekucje. Rozpoczynały się one od forsownych ćwiczeń gimnastycznych (np. padania na ziemię i szybkiego podnoszenia), w trakcie których Niemcy bili swoje ofiary stalowymi sprężynami, zaszytymi w skórę kulami ołowiu oraz łańcuchami okręconymi drutem kolczastym. Tak wycieńczonych ludzi pędzono biegiem na miejsce egzekucji, które znajdowało się na niewielkiej polance (usytuowana była około kilometra od obozu w Karolewie). Na miejscu wykopane były trzy rowy, do których po rozstrzelaniu wrzucano ciała ofiar. Niewykluczone, że niektórzy z nich byli jedynie ciężko ranni i zakopywano ich żywcem. Taki wniosek można wysnuć z zeznania Karla Marquardta – zastępcy komendanta obozu w Karolewie. Jest wielce prawdopodobne, że rozstrzeliwania odbywały się też w innych miejscach. Potwierdzonym faktem jest, że egzekucje odbywały się codziennie. Należy podkreślić, że metodą zabijania był nie tylko strzał w tył głowy. Niektórych mordów dokonano również za pomocą tępych narzędzi lub poprzez odcięcie głowy ofiarom. Opisany sposób zadawania śmierci potwierdzają wyniki z ekshumacji przeprowadzonej w dniach 11-14 czerwca 1946 roku, w jednej ze zbiorowych mogił. Znaleziono w niej 951 zwłok mężczyzn, kobiet i dzieci. Z tej liczby 686 zwłok posiadało zupełnie potrzaskane czaszki, a 265 zwłok było bez czaszek.

Na koniec kilka słów na temat Niemców, którzy ponoszą odpowiedzialność za martyrologię Polaków w Karolewie. Zdecydowanej większości z nich nie spotkała kara. Dochodzenie w sprawie Karolewa umorzono ostatecznie 22 września 2014 roku postanowieniem prok. Mieczysława Góry z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku. Powodem było niewykrycie kilkudziesięciu nieustalonych sprawców członków Volksdeutscher Selbstschutz (Samoobrony Obywateli Polskich Niemieckiego Pochodzenia). Umorzenie dotyczyło również znanych z nazwiska osób, tj. Herberta Paula Carla Ringela, Karola Fryderyka Marquardta, Willy Hugo Bankerta, Arnolda Karola Bartscha, Otto Roberta Ruxa, Juliana Goede, Otto Karola Dammsa, Maxa Williego Ehrit, Erharda Kietzera, Helmuta Kohn, Ludolfa Hermanna von Alvenslebena, Heinricha Mocek, Wilhelma Heinricha Theodora Richardt, Wernera Ericha Sorgatz, Ernesta Karla Woltera, Hermana Wendelina, barona Lütke von Ketelhodta, Hansa Jurgena Fritza Leberechta von Wilckensa, Wernera Gustawa, Wilhelma Foedischa, Ericha Goede, Otto Karla Bonina. Wymienieni w momencie wydania postanowienia o umorzeniu już nie żyli. Ten akt prawny miał zatem jedynie charakter porządkujący.

Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze nie uznał Selbstschutzu za organizację zbrodniczą. Bezkarność osobom odpowiedzialnym za zbrodnie w Karolewie zapewniły też niemieckie organa ścigania, które niemal hurtowo umarzały dochodzenia w sprawie nazistowskich zbrodni swoich obywateli z okresu II wojny światowej. W tym kontekście warto wspomnieć o Centrali Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu koło Stuttgartu. Jej pierwszym kierownikiem był bowiem Erwin Schule - były członek SA i NSDAP. Czy tego typu ludzie mogli skutecznie ścigać sprawców niemieckich zbrodni? Odpowiedź nasuwa się sama. Do tego obrazu dodać należy, że w powojennych Niemczech zawody prawnicze wykonywali zazwyczaj ludzie, którzy kreowali wymiar sprawiedliwości w czasach kanclerstwa Adolfa Hitlera. Także to, że społeczeństwo niemieckie dalekie było od chęci rozliczenia się z przeszłością. Oczywiście zaniedbań można doszukać się również w działalności organów ścigania w okresie Polski Ludowej. Pewnym usprawiedliwieniem dla nich jest to, że śledczy napotykali czasami na przeszkody nie do pokonania. Przykładem próba ekstradycji Hansa Jurgena von Wilckensa z amerykańskiej strefy okupacyjnej, na którą nie wyrazili zgody przedstawiciele USA.

Większość Niemców związanych ze zbrodniami w Karolewie dożyła starości. Umierali jako szanowani sąsiedzi, kochani dziadkowie, cenieni obywatele miast. Przykładem pastor Ernst Karl Wolter – szef Selbstschutzu w Więcborku. Tylko nieliczni nie mieli tego szczęścia. Zaraz po wojnie Specjalny Sąd Karny w Toruniu skazał Hansa Rossa z Zakrzewskiej Osady na karę śmierci. W 1965 roku niemiecki sąd w Mannheim orzekł wobec Heinricha Mocka i Wilhelma Richardta karę dożywotniego więzienia, a Werenera Sorgatza skazał na cztery lata pozbawienia wolności. Inne wyjątki to komendant obozu Herbert Ringel (zastrzelony późną jesienią 1939 roku w Więcborku) oraz Arnold Bartsch (21 maja 1961 roku popełnił samobójstwo).

Po wojnie niemieccy zbrodniarze bronili się zazwyczaj stwierdzeniem, że tylko wykonywali rozkazy. Tego rodzaju argumentacja upada jednak w przypadku członków Selbstschutzu z Krajny. Przynależność do tej organizacji była dobrowolna. W każdej chwili można było ją więc bez konsekwencji opuścić. Przykładem Paul Herbert Schubert, który odmówił służby w Karolewie. Nie znalazł jednak zbyt wielu naśladowców. Z reguły zwyciężała bowiem chęć zaspokojenia prymitywnych żądz. Mordy na Polakach obciążają również innych Niemców z Krajny, którzy nie zrobili w zasadzie nic, by ratować swoich polskich sąsiadów. W przypadku tego regionu trudno zatem doszukać się "sprawiedliwych" z germańskim rodowodem. Znacznie łatwiej za to odnaleźć konfidentów, których donosy mogły przyczynić się do mordowania Polaków. Lista donosicieli obejmuje bowiem blisko 100 nazwisk.

Na terenie Karolewa znajduje się cmentarz ofiar niemieckiego terroru: mężczyzn, kobiet i dzieci. Spoczywają w tym miejscu przedstawiciele różnych zawodów i grup społecznych. Także żołnierze – uczestnicy wojny obronnej 1939 roku. Ofiary upamiętnia kaplica – mauzoleum, gdzie wymienione są nazwiska zamordowanych. Wśród nich jest także Andrzej Tomasz, syn Bartłomieja, mój krewny.

 

Piotr Janusz Tomasz

(Krajenka)

 

Artykuł powstał na podstawie:

Postanowienie o umorzeniu śledztwa z dnia 22 września 2014 roku (wydane w Bydgoszczy przez prokuratora Mieczysława Górę) – sygn. S 8/11/Zn

Izabela Mazanowska, Karolewo 1939 – zbrodnie w obozie Selbstschutz Westperussen, IPN Warszawa 2017

pod redakcją Izabela Mazanowska, Tomasz Ceran, Marcin Przegiętka, W cieniu Einsatzgruppen – volkdeutscher Selbstschutz w okupowanej Polsce 1939 -1945, IPN Warszawa 2021

Film „Karolewo 1939” – dokument zrealizowany przez Unisławskie Towarzystwo Filmowe

Materiały archiwalne Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu znajdujące się w zbiorach IPN


Napisz komentarz

Komentarze

"historyczka" 20.09.2021 11:57
Jedna uwaga: jubileuszowa publikacja „Złotów 1370-2020” prof. Joachima Zdrenki jest poświęcona historii miasta a nie Krajny.

Piotr Tomasz 20.09.2021 15:42
Z założenia tak. Znajdują się w niej jednak liczne odniesienia. Na przykład do środowisk ziomkowskich. To dlaczego nie "Karolewo" ?

społeczeństwo 10.05.2022 09:11
Dobre...., klozetowy byt Mariusza, to jest to, co lubimy najbardziej w środowisku pilskiego grajdoła żurnalistyki wiejskiej.

Mnemozyna 11.05.2022 13:13
To zachowanie Lemanowicza ocenione przez kumpla Szalbierza jako obrzyganie było relacją o prawomocnym zakończeniu sprawy karnej w sądzie okręgowym w Koszalinie. Oskarżał prywatnie Stokłosa przeciwko Cieplińskiemu, któremu zarzucał kłamstwo w sprawie pobicia. Sąd I instancji w Wałczu i II instancji w Koszalinie orzekł, że ze zgromadzonego materiału dowodowego wynika fakt pobicia Cieplińskiego pasem parcianym przez Stokłosę. Oczywistym jest wrażenie kumpla Szalbierza i samego Szalbierza, że relacja o zdarzeniu, kiedy nie powiodło się Stokłosie jest ostatnią torsją Bakutilka (Narcoticus Lemanus), czyli Lemanowicza.

antypolonizm 20.09.2021 11:25
Historie niemieckiego bestialstwa, które opisuje pan P.Tomasz i publikacja Zdrenki to dwa różne bieguny. Z jednej strony prawda historyczna a z drugiej bezczelna manipulacja, gloryfikacja Niemców, WYMAZYWANIE tego co polskie. i tego co dla Polaków bolesne. Autor pomija walkę o zachowanie polskości, pomija niemiecki wyzysk, okrucieństwo, sterylizacje i zbrodnie ! Czy osoba opisana w tekście - Józef Zdrenka, którego Niemcy traktowali jak swego - ma jakiś związek ze znanym nam Joachimem ?

Piotr Tomasz 21.09.2021 10:43
Nie znam koligacji rodzinnych Pana Profesora. Wspomnianego w artykule Józefa Zdrenkę wypuszczono z bliżej nieznanych powodów. Uczynił to prawdopodobnie z-ca komendanta obozu. Tak wynika z jego zeznań. Mowa w nich również o tym, że utrzymywał kontakt ze Zdrenką po wojnie.

Flatower 23.09.2021 20:34
Profesor to rocznik 1952 więc wasz "Zdrenka" musiał mocno się naczekać by nie gadać z oseskiem ! Wam już od***o i to zdrowo z tym polowaniem na zbrodnie niemieckie.

Złotowiak 24.09.2021 08:00
Dokładnie, na zbrodnie niemieckie należy polować delikatnie z tendecją zanikającą. Najlepiej żeby odwrócić trend i wybielać zbrodniarzy a lódobójstwo przypisywać ofiarom. Takie jest myslenie Flatowera i inny volksdojczów. Twoje je(B)ane niedoczekanie.

Flatower 30.09.2021 22:31
Te wszystkie fakty z czasów wojny są znane, były nauczane w szkołach, byliśmy przez lata zamęczani capstrzykami, rajdami szlakami tych i owych, pokazywano wszystko wszystkim przez lata. Ile lat minęło od wojny? Czy tam u nich pokolenie zbrodniarzy nie wymarło? Wymarło prawie w 100%. Społeczeństwo niemieckie, nie enerdowskie, jest jednym z bardziej zdemokratyzowanych społeczństw. Ich Konstytucja nawet zabrania żołnierzom BRD uczestniczyc w akcjach zewnętrznych. Czy mamy stygmatyzować, piętnować prawnuki tamtego polollenia? Czy nie chcemy zbudować jakiejś pokojowwej koegzystencji? Przeciez Polacy osiedlają się w opuszczonych wioskach wschodnich Niemiec. Wszędzie są te pozytywne działania oprócz jednego miejsca, Złotowa , a raczej Krajenki gdzie nakręca się nienawiść do sąsiada biorąc ochoczo ich socjal. Obrzydzenie mnie bierze jak to widzę.

Do Flatowera 01.10.2021 09:53
Ależ ty jesteś głupcem

Piotr Tomasz 02.10.2021 20:42
Te wszystkie fakty nie są znane. To zasługa różnych mądrali, często z "platformą" w życiorysie . Dlatego należy przypominać tragiczną historię niemieckiej i sowieckiej okupacji. Tak, ma Pan rację. Należy budować przyjaźń między narodami. Fundamentem powinna być jednak prawda. Jakoś wciąż Niemcy mają z nią problem. Patrz chociażby film "Nasze matki, nasi ojcowie" (Unsere Mütter, Unsere Väter). Nie zna Pan historii lub celowo manipuluje. Przy okazji chowa się Pan pod specyficznym podpisem. Przypadek? I na koniec, nie biorę i nigdy nie brałem socjalu w Niemczech. Taka insynuacja świadczy, że jest Pan trollem lub półgłówkiem (odpowiednie skreślić). Dodam jeszcze, że niemieckich pieniędzy korzystają inni. Także autorzy książek sponsorowanych przez samorządy. ps. polecam wycieczkę śladami niemieckich zbrodniarzy, którzy mają miejsca pamięci za Odrą. Wkrótce kolejne artykuły "Na Krajnie za Niemca".

pędząca glizda 29.05.2022 10:21
Ja uważam, że zamiast dość nieprzyzwoitego zwrotu "mlaskanie w kroku" lepiej by było użyć formuły ze zbioru gry półsłówek: "klaskanie w mroku".

zapytanie 20.09.2021 11:13
Czy możliwe jest utworzenie strony lub zakładki, z szybkim dostępem do wszystkich tekstów pana Piotra Tomasza o historii Krajny ? Brakuje mi tego

Piotr Tomasz 21.09.2021 10:37
Jest zakładka "Historia regionu". Strzałkami można przejść do starszych artykułów. Pozdrawiam

zachmurzenie małe

Temperatura: 13°C Miasto: Złotów

Ciśnienie: 1012 hPa
Wiatr: 23 km/h

KOMENTARZE
Autor komentarza: ZdrójkowskiTreść komentarza: Też tak myślę, a szkoda, bo było to całkiem realne.Data dodania komentarza: 25.11.2024, 12:12Źródło komentarza: Szwajcarskie fundusze dla Złotowa – kolejna duża szansa na rozwój miastaAutor komentarza: KuracjuszTreść komentarza: Dlaczego zaraz głupek, trzeba szukać pozytywów.Data dodania komentarza: 24.11.2024, 14:22Źródło komentarza: Szwajcarskie fundusze dla Złotowa – kolejna duża szansa na rozwój miastaAutor komentarza: ale nie oni słabiznyTreść komentarza: jeśli kiedykolwiek dostaniecie jakiekolwiek pieniądze to Wisła popłynie ,w odwrotnym kierunku.Data dodania komentarza: 24.11.2024, 14:11Źródło komentarza: Szwajcarskie fundusze dla Złotowa – kolejna duża szansa na rozwój miastaAutor komentarza: do wyżejTreść komentarza: Głupek.Data dodania komentarza: 24.11.2024, 14:08Źródło komentarza: Szwajcarskie fundusze dla Złotowa – kolejna duża szansa na rozwój miastaAutor komentarza: MiauTreść komentarza: Super, powstanie amfiteatr za 24 mln PLN, dzięki czemu będą nowe miejsca pracy, perspektywa dla młodych - rewelacja!!! Co tam jakieś uzdrowiska, komu to potrzebne?Data dodania komentarza: 23.11.2024, 23:59Źródło komentarza: Szwajcarskie fundusze dla Złotowa – kolejna duża szansa na rozwój miastaAutor komentarza: Trzeba to docenićTreść komentarza: Dobrze, że jednak wzięli się za Szwajcarskie. Choć pewnie w ich mediach to nie wybrzmi, ani przez gardło nie przejdzie. Choć co pewne w głębi duszy wiedzą, że fundamenty pod te ogromne środki przygotował Adam Pulit. Ten sam Pulit, któremu w poprzednich kadencjach z ich strony oferowano głównie kłody pod nogi i wyzwiska. A jednak, mimo wszystko, zostawił solidne podwaliny, które teraz otwierają kolejną kasę dla miasta. Ironią losu jest to, że odrzucenie się od strategii i kierunków rozwoju miasta, jakie wtedy krytykowali, teraz muszą krok w krok kontynuować. Nowa ekipa niestety nie ma zbyt dużego wyboru… Ale dobrze, niech będzie. Kibicuję im mimo wszystko, bo warto dla Złotowa. 😊Data dodania komentarza: 23.11.2024, 22:41Źródło komentarza: Szwajcarskie fundusze dla Złotowa – kolejna duża szansa na rozwój miasta
Reklamadotacje rpo
Reklama