Sowieci wkroczyli na tereny powiatu złotowskiego pod koniec stycznia 1945 roku. Wydarzenia te określane są przez niektórych lokalnych historyków oraz polityków jako "wyzwolenie". Dowodzą tego chociażby kwiaty pod pomnikiem z napisem "radzieckim", które każdego roku w Złotowie składają przedstawiciele lewicy, prawicy i centrum sceny politycznej. Kolejnym są "edukacyjne" wystawy, które przygotowują instytucje publiczne, na których do rangi bohaterów podnoszeni bywają komunistyczni aparatczycy. Obraz ten dopełnia postawa niektórych samorządowców. W 2017 roku radni Jastrowia odrzucili kandydaturę rotmistrza Witolda Pileckiego na patrona jednej z ulic, bo był ich zdaniem "zbyt kontrowersyjny". W tym samym roku samorządowcy wręczyli jednej z mieszkanek Złotowa odznaczenie z okazji 70 rocznicy Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej 1941-1945.
Wejście Sowietów na ziemie obecnego powiatu złotowskiego naznaczone było gwałtami, mordami, podpaleniami i grabieżami. Zbrodnie dotykały głównie ludność niemiecką. Należy jednak mocno zaakcentować, że ofiarami byli również Polacy. Jednostki frontowe bardzo często traktowały bowiem obie nacje w ten sam sposób. Oczywiście w tym miejscu nie będę zajmował się opisem zbrodni, których dokonały wojska sowieckie na terenie powiatu złotowskiego. Tego rodzaju artykuł pojawi się w najbliższym czasie. W tym chciałbym poruszyć problematykę zbrodni, które należy zapisać na konto aparatu bezpieczeństwa (UB, NKWD, Informacja Wojskowa). Oczywiście czynię tak z nadzieją na odzew Czytelników, którzy być może posiadają jakieś wiadomości na ten temat.
Stosunkowo niewiele wiadomo o jednostkach NKWD i Informacji Wojskowej (większość jej kadr stanowili Rosjanie i Żydzi), które stacjonowały na terenach obecnego powiatu złotowskiego. Poszlaki wskazują, że te rozlokowane w pobliżu Złotowa i Jastrowia zajmowały się prześladowaniem ludności polskiej.
Tego rodzaju domniemania potwierdza relacja Eugenii Borkowskiej, która zawarta została w książce Marka Koprowskiego "Wołyń". Kobieta została aresztowana na tle politycznym zimą 1945 roku. Następnie przetransportowano ją na teren powiatu złotowskiego. Konwojentami byli żołnierze w polskich mundurach, którzy przez całą drogę posługiwali się wyłącznie językiem rosyjskim. Fragment jej relacji. "Była to polowa siedziba Informacji Wojskowej. Mnie zamknięto w piwnicy, w której urządzono areszt. Była tam wanna. Siedząc w tej piwnicy przez kilka dni, słyszałam krzyki, wrzaski, odgłosy bicia. Funkcjonariusze Informacji na okrągło prowadzili przesłuchanie. Z odgłosów, które do mnie dochodziły, doszłam do wniosku, że przesłuchiwani są okoliczni mieszkańcy podejrzewani o współpracę z Niemcami". Oczywiście ta wstrząsająca relacja nie powinna wprowadzać w błąd, że tylko ludność autochtoniczna poddawana była tego rodzaju represjom. Fakt, że Borkowską przywieziono z Warszawy świadczy dobitnie, że również w siedzibie Informacji Wojskowej/NKWD mogły przebywać osoby z innych części kraju. Należy nadmienić, że Eugenia Borkowska po pewnym czasie została doprowadzona na dworzec w Złotowie i wysłana do Warszawy. W trakcie podróży udało jej się zbiec eskortującemu strażnikowi.
Niestety miejsce położenia omawianej siedziby Informacji Wojskowej pozostaje nieznane. Podobny kłopot pojawia się przy okazji osławionego posterunku NKWD koło Jastrowia. Na wielu stronach internetowych znajduje się relacja, której autorem jest Wacław Nowak z Koszalina. Osoba ta w przeszłości miała kierować operacjami UB m.in. w rejonie Jastrowia. W 1994 roku miał wyznać (rzekomo tuż przed śmiercią), że UB i NKWD dokonywało mordów AK-owców, NSZ-owców i uczestników ruchu oporu na Pomorzu Zachodnim w 1945 roku. Współdziałać w tych zbrodniach miał również pułkownik NKWD Izaak Stoltzman, który później zmienił nazwisko na Kwaśniewski. W tego rodzaju artykułach podawane są ponadto nazwiska świadków, którzy mieszkali w pobliżu miejsc kaźni. Mowa m.in. o Henryku Mordasiewiczu, Wacławie Bartkowiaku oraz Wincentym Szydłowskim. Podobne informacje przynosi również relacja Jan Drobkiewicza z Sypniewa, którą spisał jego syn - Eugeniusz Drobkiewicz ze Starej Wiśniewki. Wynika z niej jednoznacznie, że Jan miał być zlikwidowany. Życie ocalił wyłącznie dzięki skłonności eskortujących Sowietów do wódki. Rzekomo rozkaz nakazujący likwidację Jana Drobkiewicza podpisał osławiony Izak Stoltzman. Według wspomnianych relacji miejscami zbrodniczej działalności NKWD były wsie Doderlage oraz Barkniewko (położone niedaleko Okonka i Nadarzyc). Wymienione miejscowości obecnie nie istnieją.
Czy tego rodzaju informacje są wiarygodne? Niewątpliwie wiele podanych faktów nie odpowiada prawdzie. Na przykład egzekucja Jerzego Łozińskiego, Władysława Subortowicza i Witolda Milwida (podana w relacji Nowaka) nie mogła mieć miejsca w lasach między Doderlage i Barkniewkiem w 1945 roku. Nie odbyła się też nigdzie na Pomorzu Zachodnim. Wspomniani Bohaterowie Podziemia zostali bowiem zabici jesienią 1949 roku w Bydgoszczy. Ich szczątki znaleziono na cmentarzu przy ulicy Kcyńskiej. Niezależnie jednak od oceny informacji pojawiających się w internecie na temat Doderlage i Barkniewka, można stwierdzić z całą stanowczością, że obóz NKWD w okolicach Jastrowia istniał naprawdę. W drugiej z wymienionych miejscowości umieszczona została nawet tablica potwierdzająca ten fakt. Poszlaki znajdują się również w Instytucie Pamięci Narodowej. Przykładem historia żołnierzy Armii Krajowej, którzy zostali zatrzymani w okolicach Koronowa w lutym 1945 roku. Zgodnie z rozkazami mieli zostać doprowadzeni do placówki NKWD koło Jastrowia i tam rozstrzelani. Eskortujący ich milicjanci zlekceważyli jednak polecenia przełożonych. Na miejsce kaźni nie zamierzali bowiem iść piechotą. Wybrali transport kolejowy, co okazało się brzemienne w skutkach. W Bydgoszczy więźniów uwolnił m.in. Tadeusz Ośko (vel Wojciech Kossowski) ps. "Sęp". To właśnie ten dzielny żołnierz AK, występując w mundurze UB, otworzył kopertę, w której widniał rozkaz przeprowadzenia egzekucji zatrzymanych. Eskortujący milicjanci zostali zlikwidowani w piwnicach budynku położonego przy ulicy Śniadeckich w Bydgoszczy. Krótko przed egzekucją jeden z nich stwierdził, nie wiedząc, że ma do czynienia z żołnierzem AK, że "wszystkich "Akowców" należy wystrzelać". Należy nadmienić, że uwolnionych oraz biorących udział w akcji uwolnienia żołnierzy AK spotkał później los typowy dla konspiratorów antykomunistycznego podziemia. Między innymi Tadeusz Ośko został skazany na śmierć i stracony 27 listopada 1946 roku w Bydgoszczy. W 2018 roku jego szczątki odnalezione zostały przy ulicy Kcyńskiej przez dr Alicję Paczoską Hauke i zespół poszukiwawczy prof. Szwagrzyka.
Zbrodnicze karty NKWD i Informacji Wojskowej wciąż czekają na odkrycie. Podobnie rzecz się ma z działalnością funkcjonariuszy UB, którzy służyli bolszewickiej ideologii na terenie powiatu złotowskiego.
W dotychczasowej pracy historycznej opisałem dwie zbrodnie dokonane przez złotowską "bezpiekę". Kulisy pierwszej z nich wyglądały następująco. W lutym 1946 roku, na podstawie donosu sąsiedzkiego, na terenie jednego z gospodarstw w Krajence pojawili się żołnierze Armii Czerwonej. Gospodarze, Karol Henzor i Stanisława Henzor (z domu Rutkowska) pomówieni zostali, że są Ukraińcami (w innej wersji "własowcami"). Sowieci, zapewne nie mogąc tego zweryfikować na miejscu, zabrali im dokumenty oraz nakazali stawienie się w siedzibie PUBP w Złotowie. W tym miejscu należy wyjaśnić, że Henzorowie podczas wojny przebywali na przymusowych robotach koło Dortmundu. Stamtąd przyjechali do Krajenki. Byli wyznania rzymskokatolickiego. Stanisława (z domu Rutkowska) była Polką, urodziła się w 1918 roku w Brzesku, Karol przyszedł na świat w 1921 roku w okolicach Terespola.
15 lutego 1946 roku Józef Rutkowski, brat Stanisławy Henzor, zawiózł małżeństwo do Złotowa. Do siedziby PUBP w Złotowie weszli około godziny 10:00. Około południa Karol Henzor powiadomił Józefa Rutkowskiego, który stał przed budynkiem, aby na nich dalej nie czekał i wracał do domu.
Następnego dnia rano Józef Rutkowski oraz Marianna Rutkowska (brat i matka Stanisławy Henzor) pojawili się w siedzibie PUBP w Złotowie, by zapytać o losy krewnych. Otrzymali informację, że Henzorowie zostali zwolnieni i opuścili budynek PUBP wieczorem poprzedniego dnia. Była to nieprawda. Stanisława i Karol Henzor zostali bowiem zamordowani 15 lutego 1946 roku. Okrucieństwa zbrodni dodawał fakt, że kobieta była w 7 miesiącu ciąży.
Okoliczności ich śmierci zapewne pozostaną tajemnicą. Według protokołów sekcji zwłok, które sporządził dr Olewiński, mężczyzna zginął natychmiast. Otrzymał dwa strzały (w serce i głowę), każdy z nich był śmiertelny. Natomiast obrażenia na ciele kobiety pozwalają domniemywać, że walczyła o swoje życie. Otrzymała uderzenie w głowę tępym narzędziem, miała złamane kości. Śmierć nastąpiła na skutek postrzału w klatkę piersiową i wykrwawienia się. W ręku trzymała chustkę, którą starała się zatrzymać krwawienie.
Sprawcą zbrodni był Andrzej Seredyński - śledczy PUBP w Złotowie. Należy podkreślić, że w trakcie załatwiania sprawy Henzorów odwiedził dwukrotnie komendanturę sowiecką (zapewne w sprawie zarekwirowanych dokumentów). Na jej terenie spożywał alkohol. Feralnego dnia (w bliżej nieokreślonym czasie) dołączył także do libacji alkoholowej, w której uczestniczyli m.in. starszy lejtnant Bryniow, major Gonczarenko, porucznik Popławski oraz chorąży Chrapkowski. Odbywała się ona z okazji zmiany na stanowisku kierownika PUBP w Złotowie. W trakcie libacji Seredyński wspomniał o Henzorach, którzy cały czas czekali na korytarzu w gmachu PUBP na załatwienie dokumentów. W reakcji na to jeden z oficerów sowieckich miał powiedzieć, "zastrzel swołocz!".
Według zeznań funkcjonariuszy PUBP w Złotowie, Seredyński pojawił się w swoim biurze około godziny 16:00. Jak wynika z akt "nie był pijany, czuć było jedynie alkohol". Kilka minut później w pokoju, w którym przebywał wspólnie z małżeństwem Henzorów, rozległy się strzały.
Ciekawy jest przebieg zdarzeń, które miały miejsce bezpośrednio po dokonanym mordzie. Stanisław Sadowski (funkcjonariusz UB w Złotowie) zeznał, że po usłyszeniu strzałów wyszedł ze swojego biura sprawdzić źródło ich pochodzenia. Po pewnej chwili, gdy był już na korytarzu, usłyszał głos Seredyńskiego, który wydawał polecenie komendantowi gmachu Walentemu Ziachowi, by ten zszedł do celi internowanych Niemców i z ich pomocą zakopał trupy. Podobne słowa usłyszał wartownik Ostrowski. Według jego relacji Andrzej Seredyński wydał rozkaz "powózki końmi, wykopania dołu i zakopania dwóch trupów".
W tym miejscu warto powołać się na fragment książki prof. Zenona Romanowa "Krajniacy Złotowscy w Polsce Ludowej 1944 - 75". Mowa w nim bowiem o wysypisku śmieci przy ulicy Chojnickiej w Złotowie, na którym chowano zamordowanych w siedzibie PUBP. Przypomnieć również interpelację jednego z radnych Rady Miejskiej w Złotowie, który kilka lat temu sugerował, że na terenie obecnego Urzędu Miejskiego mogą znajdować się szczątki Ofiar komunistycznych zbrodni. Tego rodzaju sugestia pojawiła się również w 2017 roku podczas spotkania z profesorem Joachimem Zdrenką w Urzędzie Miasta w Złotowie.
Zastanawiające w sprawie zabójstwa Henzorów jest również niezwykle spokojne zachowanie funkcjonariuszy UB, którzy mając wiedzę o zbrodni, nie zareagowali w adekwatny do sytuacji sposób. Może to rodzić domniemanie, że była to specyficzna odporność, która została nabyta na skutek podobnych zdarzeń w przeszłości. Należy podkreślić, że dopiero pojawienie się Seredyńskiego w celi, w której przebywali aresztowani Niemcy, i zastrzelenie około 60 letniej kobiety oraz ranienie w głowę około 70 letniego mężczyzny (Wilhelm Ruth/Ruck z Krajenki), spowodowało ich reakcję. Seredyński został rozbrojony i osadzony w celi. W trakcie tych czynności odgrażał się kolegom, że jest "ruski człowiek".
Oczywiście pytań/wątpliwości odnośnie tej sprawy jest znacznie więcej. Dotyczy to zwłaszcza momentu rozpoczęcia dochodzenia. Z dokumentów wynika bowiem, że najważniejsze czynności procesowe (m.in. sekcje zwłok) wykonano jeszcze tego samego dnia. Wspomniane dokumenty poświadczył sędzia Alfred Stria (po wojnie organizator sądownictwa w powiecie złotowskim). W swoich badaniach dotarłem m.in. do jego żony. Opowiedziała mi, że pewnego dnia mąż został wezwany po pracy do siedziby PUBP w Złotowie. Widział tam krew i zamordowane osoby. Według relacji kobiety mąż był bardzo roztrzęsiony. Po powrocie do domu mówił, że funkcjonariusze wywierali na niego presję sugerując, że może spotkać go to samo!
Ustalenie momentu wszczęcia dochodzenia jest bardzo istotne. 16 lutego 1946 roku nieznany z nazwiska funkcjonariusz UB poinformował bowiem rodzinę (matkę i brata Stanisławy Henzor), że Henzorowie zostali zwolnieni wieczorem 15 lutego 1946 roku i opuścili budynek urzędu. Podawana była też wersja o znalezieniu przez funkcjonariuszy UB ich zwłok między Blękwitem a Złotowem (upozorowanie napadu). Niewykluczone więc, że bezpośrednio po zdarzeniu podjęto próbę krycia kolegi funkcjonariusza i mataczenia w sprawie.
8 kwietnia 1946 roku chor. Wacław Kosmala zamknął dochodzenie. Andrzej Seredyński przyznał się do winy, usprawiedliwiając się tym, że zbrodniczego czynu dopuścił się pod wpływem spożytego alkoholu. Nie wykazał skruchy (m.in. nazywał mord "wypadkiem"). 14 maja 1946 roku został skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Bydgoszczy na dożywotnie więzienie. Wyrok był zmieniany przez kolejne amnestie i już w 1954 roku odzyskał wolność.
Na terenie obecnego Urzędu Miejskiego w Złotowie (dawna siedziba UB) z całą pewnością dokonywano zbrodni. Kwestią do ustalenia pozostaje liczba ofiar oraz określenie miejsca ich pochowania (wysypisko przy ulicy Chojnickiej, Urząd Miejski). Zbadania wymaga również historia dwóch innych ośrodków podległych komunistycznej bezpiece. Mowa o więzieniu oraz Obozie Pracy MBP.
W październiku 2017 roku (podczas wykonywania prac budowlanych) ujawniono na terenie więzienia w Złotowie fragmenty kości ludzkich. Niewykluczone, że tego rodzaju "znalezisk" może znajdować się tam więcej. Niewątpliwie "sumienia" niektórych byłych funkcjonariuszy więziennictwa czekają na przebudzenie, które pozwoli rzucić nieco więcej światła na ten temat. Z pewnością na terenie więzienia w Złotowie zabijano ludzi, którzy byli skazywani przez komunistyczne sądownictwo na śmierć. Przykładem Eugeniusz Maślak, który w kwietniu 1945 roku zlikwidował dwóch sowieckich żołnierzy na terenie Radawnicy. Wyrok na nim wykonano w styczniu 1948 r. w więzieniu w Złotowie. Prawdopodobnie szczątki Eugeniusza Maślaka znajdują się na obrzeżach cmentarza wojennego i cmentarza przy kościele św. Rocha w Złotowie. Można wysnuć przypuszczenie, że na terenie więzienia mogły być pogrzebane osoby – ofiary ubeckich przesłuchań. Warto nadmienić, że funkcjonariuszy UB cechowało niskie morale. Często prowadzili śledztwa po pijanemu. Tego rodzaju czynności wykonywali również na terenie więzienia w Złotowie. Znany jest przypadek śledczego, który upił się do tego stopnia, że funkcjonariusze musieli przetransportować go z więzienia do siedziby UB na noszach.
Podobnie niskie morale cechowało funkcjonariuszy Obozu Pracy MBP w Złotowie. Instytucja ta mieściła się w pobliżu dworca kolejowego (obecnie bloki przy ulicy Moniuszki). Współcześnie brak jakiegokolwiek oznaczenia, że w tym miejscu mieścił się komunistyczny ośrodek represji. Niestety trudno określić liczbę jego ofiar. Ewidencja obozowa nie była bowiem prowadzona na bieżąco. Należy nadmienić, że choć wśród osadzonych przeważała ludność niemiecka, to przebywali tam również Polacy.
Przestępstw na terenie obozu dopuszczał się m.in. inspektor więzień i obozów w powiecie złotowskim Teodor Lewandowski. W regionie zyskał przydomek "pana życia i śmierci". Znalezienie odpowiedzi czym sobie zasłużył na ten tytuł wymaga dalszych badań. Pod koniec 1945 roku Lewandowski zdezerterował. Ukrywał się do 1947 roku. W styczniu 1948 roku WSR w Szczecinie skazał go na karę śmierci, którą na mocy amnestii z 1947 roku zamienił na 15 lat pozbawienia wolności. W więzieniu Teodor Lewandowski przebywał tyko 6,5 roku.
Na karę śmierci skazany został również funkcjonariusz Obozu Pracy MBP – Zbigniew Klodowski. Podobnie jak inni wartownicy trudnił się napadami na miejscową ludność. 26 grudnia 1945 roku zamordował mieszkankę Górznej – Antoninę W. Warto nadmienić, że Klodowski był członkiem PPR, w chwili popełnienia zbrodni miał ukończone 21 lat.
Jego ofiara była mężatką, matką trojga dzieci. Tragicznego dnia (wozem, który ciągnęły dwa konie) zawiozła męża na stację PKP do Złotowa. Mężczyzna miał do załatwienia sprawę urzędową w Pile, do której udał się już transportem publicznym. Kobieta miała wrócić po niego na stację wieczorem.
Następne kilka godzin niesie wiele znaków zapytania. Wiadomo jedynie, że mężczyzna został na noc w Pile, kobieta zaś, zapewne nie doczekawszy się męża na stacji, wracała późnym wieczorem ze Złotowa. Przy ulicy Jastrowskiej została zatrzymana przez funkcjonariusza UB, który poprosił kobietę o "podwózkę". Wyjaśnił, że ma do załatwienia sprawę służbową w Górznej. Kobieta wyraziła zgodę. Kilkadziesiąt minut później już nie żyła.
Tragedia rozegrała się na polu, które znajdowało się na obrzeżach miejscowości Górzna. Po dokonanej zbrodni funkcjonariusz starał się ukryć ciało kobiety pod śniegiem. Następnie udał się do Tarnówki. Tam sprzedał zabrane konie wraz z wozem. Szybka transakcja miała jeden mankament. Nabywca nie posiadał wystarczającej gotówki. W związku z tym zaproponował sprzedawcy, że w zamian dostarczy mu prosiaki, gdy tylko będzie mógł odstawić je od maciory. Klodowski przystał na propozycję, pozostawiając swój adres.
Dzień po tragicznym zdarzeniu do domu wrócił mąż Antoniny W. Od dzieci dowiedział się o nieobecności żony. Natychmiast zawiadomił organy bezpieczeństwa. Rozpoczęły się poszukiwania kobiety, które prowadzili m.in. mieszkańcy kilku wsi (Radawnica, Kamień, Górzna, Nowy Dwór). Początkowo przeczesano okoliczne lasy. Dlatego nie osiągnięto oczekiwanego rezultatu. Dopiero rozszerzenie ich na polne drogi spowodowało, że natrafiono na ciało kobiety, które znajdowało się pod cienką warstwą śniegu.
Pismo z 8 stycznia 1946 r. do kierownika wydziału WB WUBP w Bydgoszczy, które sygnował ówczesny kierownik PUBP w Złotowie Teodor Popławski, wskazuje, że Zbigniew Klodowski został ujęty od 7 do 10 dni po dokonanej zbrodni. W jego aresztowaniu pomogło to, że mąż Antoniny W. rozpoznał swoje mienie na targu rolnym w Złotowie. Mieszkaniec Tarnówki wyjaśnił, że konie i wóz nabył od mieszkańca Złotowa. Na dowód wskazał adres, pod który miał dostarczyć prosiaki.
15 kwietnia 1946 r. Zbigniew Klodowski został skazany na karę śmierci. Rozprawa odbyła się w Złotowie. Prośba o ułaskawienie skierowana do Prezydenta Bieruta została odrzucona. Interesujące, że w noc przed egzekucją Zbigniewa Klodowskiego obudził koszmar. Śniło mi się, że mnie powiesili – wyjaśnił więźniom przebywającym w celi. Był to proroczy sen.
Przy egzekucji pomagał młody więzień, który obecnie mieszka na terenie Jastrowia. Jego zadaniem była pomoc katu. Wraz z nim udał się do szopy, która znajdowała się na dziedzińcu zakładu karnego. Wbili hak w belkę stropową, na nim zawiesili sznur. Umieścili też trzystopniowy podest, który prowadził na prowizoryczny stryczek.
W trakcie tych makabrycznych przygotowań Klodowskiego nie było już w celi razem z innymi osadzonymi. W tym czasie spotkał się prawdopodobnie z kobietą w zaawansowanej ciąży oraz oficerem z UB. Zjadł także ostatni posiłek. Następnie, w towarzystwie m.in. kata, udał się na dziedziniec więzienia. Tam oświadczono mu, że zostanie zabrany do więzienia w Wałczu. Ponadto, że za chwilę wyjdzie za bramę, dlatego będzie miał zawiązane oczy i skrępowane ręce. Kat dodał jeszcze, że do samochodu będzie wchodził po stopniach, które ten mu będzie liczył. Na słowo trzy ma usiąść. Następnie poczęstował Klodowskiego papierosem.
To specyficzne przedstawienie miało zapewne na celu uspokojenie skazańca i bezproblemowe przeprowadzenie egzekucji. Być może tak się nawet stało. Według relacji świadka, Klodowski nie okazywał oznak paniki. Został skrępowany, kat zawiązał mu oczy, zakręcił kilka razy po dziedzińcu, następnie udał się z Klodowskim do szopy i tam go powiesił. Jeśli wierzyć jego relacji, to skazaniec walczył o życie około 3 minut. Jego zgon potwierdził doktor Zalewski. Po egzekucji ciało Zbigniewa Klodowskiego wywieziono za mury więzienia. Zakopali je w ziemi trzej więźniowie. "Bezimienna mogiła" znajduje się na terenie przylegającym do Cmentarza Wojennego w Złotowie bądź też na jego obrzeżach.
Na koniec warto przypomnieć, że żaden z funkcjonariuszy złotowskiej bezpieki nie stanął przed sądem III RP. Ponadto, że Prokuraturze Rejonowej w Złotowie nie udało się przesłuchać nikogo z żyjących po 1989 r. funkcjonariuszy UB. Na terenie powiatu złotowskiego brak również miejsc upamiętniających komunistyczne zbrodnie. Oddaje się za to cześć "sowieckim wyzwolicielom". Ani jeden Żołnierz Wyklęty nie został patronem ulicy, skweru itp. Smutna rzeczywistość.
Napisz komentarz
Komentarze