Krajna to współcześnie nieco zapomniany obszar geograficzny. Jej granice wyznaczają rzeki: Debrzynka, Kamionka, Orla (od północy), Noteć (od południa), Gwda (od zachodu) i Brda (od wschodu). W okresie międzywojennym teren ten nie znalazł się w całości w granicach II Rzeczpospolitej, stanowiąc częściowo jej zachodnie rubieże. Okres II wojny światowej to tysiące przykładów męstwa i martyrologii mieszkańców tych ziem. W tym kontekście warto przypomnieć śmierć Anny Jaworskiej z Liszkowa – bohaterki Powstania Wielkopolskiego, którą w listopadzie 1939 roku, pod wpływem presji niemieckiej ludności cywilnej z rejonu Łobżenicy, rozerwała żywcem w Górce Klasztornej grupa Żydów. Podobnie okrutne sceny rozgrywały się na Krajnie zaraz po wkroczeniu Sowietów. Gwałtom na kobietach, które przybierały często charakter zbiorowy, towarzyszyły mordy, podpalenia oraz rabunki. Od 1945 roku komuniści rozpoczęli również zaszczepianie na tych ziemiach swojej zbrodniczej ideologii. Natrafili jednak na silny opór społeczny. Krajna od zawsze przywiązana była bowiem do religii katolickiej, szczególnie do kultu Matki Boskiej. Nieprzypadkowo na jej terenie, w samym sercu dawnej Puszczy Krajeńskiej, znajduje się Górka Klasztorna - najstarsze Sanktuarium Maryjne w Polsce (objawienie 1079).
Negatywny stosunek wielu Krajniaków do ideologii przyniesionej na sowieckich bagnetach stworzył przestrzeń dla funkcjonowania Antykomunistycznego Podziemia. Dlatego w latach 1945-1946 pojawiło się kilka tego rodzaju formacji na Krajnie. Jedną z największych była organizacja Leona Mellera, która od pseudonimu dowódcy nazywana była "Grupą Jędrusia".
Przyszły dowódca antykomunistycznego oddziału urodził się 20 grudnia 1899 roku w Kościerzynie Małym niedaleko Łobżenicy. Swój szlak bojowy rozpoczął we wrześniu 1939 roku od udziału w walkach z Niemcami. Następnie działał w strukturach Armii Krajowej na terenie Okręgu Lublin. Według informacji podawanych przez historyków miał stopień kapitana. W okresie niemieckiej okupacji stracił żonę i dzieci. Niestety brak informacji na temat okoliczności ich śmierci. Po wkroczeniu Sowietów na obszar II Rzeczpospolitej Leon Meller podzielił los wielu innych żołnierzy podziemia, którzy byli przez komunistów mordowani, wcielani do Armii Berlinga lub zsyłani w głąb ZSRS. Do sowieckich łagrów trafił latem 1944 roku. Kilkanaście miesięcy później (w bliżej nieznanych okolicznościach) powrócił z ZSRS na Krajnę.
Trudno wskazać dokładny moment, w którym Leon Meller rozpoczął antykomunistyczną działalność na Krajnie. Nie ma jednak wątpliwości, że nastąpiło to jeszcze przed formalnym zawiązaniem jego oddziału, które nastąpiło w czerwcu 1946 roku. Między innymi istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że brał udział w akcji rozbicia więzienia przy Sądzie Grodzkim w Wyrzysku, które miało miejsce z 24 na 25 maja 1946 roku. W tym czasie współpracował z grupą Juliana Bauca ps. "Huragan" i Mariana Myszki ps. 'Łoś", która zorganizowała ten atak. Współdziałał również z byłymi żołnierzami z oddziału por. Zygmunta Dula. Formacja ta, zwana Żandarmerią Polową Wojska Polskiego, została rozbita na przełomie lata i jesieni 1945 roku. Wielu członków tej antykomunistycznej organizacji stanęło przed sądami. Wśród nich porucznik Zygmunt Dul, którego skazano na karę śmierci (zamienioną później na wieloletnie więzienie). Niektórzy członkowie ŻPWP kontynuowali walkę z komunistami na Krajnie. Należał do nich m.in. Emil Cupryś ps. "Łoś", który również przez pewien okres współpracował z Leonem Mellerem.
Formalne zaprzysiężenie członków oddziału "Jędrusia" miało miejsce w czerwcu 1946 roku. Formacja przez cały okres istnienia liczyła średnio około 30 osób. Łącznie przez jej szeregi przewinęło się ich blisko 40. Grupa działała na obszarze powiatów: sępoleńskiego, złotowskiego i wyrzyskiego. Należy zaznaczyć, że to właśnie z tego ostatniego terenu rekrutowała się większość członków oddziału. Organizacja miała też kilkunastu stałych współpracowników. Najbardziej wartościowym był Wojciech Pirecki z Biegodzina koło Łobżenicy, w którego zabudowaniach odbywały się m.in. zaprzysiężenia członków oddziału. Tego dzielnego człowieka, męża i ojca pięciorga dzieci, za udzielanie pomocy partyzantom spotkała surowa kara, analogiczna jaką stosowali Niemcy podczas wojny wobec osób sprzyjających partyzantom. Komunistyczny kat, ppor. Ludwik Woźnica, zamordował go 4 września 1946 roku w Bydgoszczy. Najmłodsze z osieroconych dzieci liczyło zaledwie 7 miesięcy.
Złożenie przysięgi przez partyzantów "Jędrusia" miało uroczysty charakter. Rota zawierała m.in. następujące słowa "Wzywając Boga na świadka przysięgam służyć wiernie jak na żołnierza polskiego przystoi...". Interesujący jest fakt, że członkowie oddziału podejmowali nie tylko działania zbrojne wymierzone w komunistów, ale nie stronili również od stosowania nieco łagodniejszych metod. Polegały one głównie na wspieraniu Polskiego Stronnictwa Ludowego (nie mylić z obecnym PSL, który ma jednoznacznie komunistyczny rodowód) oraz wywieraniu nacisku na członków PPR (np. poprzez wymierzenie chłosty), by nie prowadzili działalności na rzecz Sowietów. Akcje zbrojne były wymierzone głównie w przedstawicieli armii okupacyjnej. Tego rodzaju zdarzenie miało miejsce m.in. 13 lipca 1946 roku. Wówczas to, na osobisty rozkaz Leona Mellera, rozstrzelano w Biegodzinie dwóch żołnierzy Armii Czerwonej. Na poczet działalności oddziału "Jędrusia" historycy zaliczają ponadto likwidacje niektórych konfidentów i komunistycznych aparatczyków. Przykładem zastrzelenie sołtysa wsi Izdebki – Franciszka Kantarskiego, którego partyzanci uznali za informatora organów bezpieczeństwa. Między innymi uważali go za głównego winowajcę śmierci Feliksa Brodzińskiego, który został zastrzelony przez funkcjonariuszy UB i MO, i który prawdopodobnie również miał związki z podziemiem. Wyrok wydany na sołtysa Kantarskiego został wykonany 21 czerwca 1946 r. w Dębnie. Do jego marynarki przypięto kartkę "kara śmierci za zdradę". Kolejną tego typu akcją było zastrzelenie członka PPR Władysława Ciesielskiego. Zdarzenie miało miejsce 13 lipca 1946 roku w Wąsoszu koło Krajenki. Należy nadmienić, że kpt. Meller nie wydał rozkazu likwidacji członka PPR, a jedynie nakazał wymierzenie mu kary chłosty. W trakcie przeszukania domu Ciesielskiego uczestniczący w akcji partyzanci natrafili na dokumenty, które prawdopodobnie przesądziły o tym, że podjęli samowolną decyzję. Egzekucję na członku PPR wykonali: Bogusław Marach "Błysk" i Roman Bala "Niedźwiedź". Za postąpienie wbrew rozkazowi zostali później ukarani. Leon Meller, który nie był obecny w Wąsoszu, nakazał wymierzenie im kary chłosty.
Działalność antykomunistycznego podziemia na Krajnie, szczególnie widoczna wiosną i wczesnym latem 1946 roku, sprawiła, że komuniści byli ogromnie zdeterminowani by położyć jej kres. Tego rodzaju zadanie postawiono przed Henrykiem Wątrobą – jednym z najbardziej bezwzględnych funkcjonariuszy "bezpieki". Warto wspomnieć, że w chwili wstąpienia do UB (1944) miał ukończone zaledwie 4 klasy szkoły podstawowej. Ponadto posiadał "etos" bojownika komunistycznej partyzantki. W latach 1943-44 działał w Gwardii Ludowej pod pseudonimem „Kozak”. Henryk Wątroba po wojnie pełnił m.in. funkcję kierownika Wydziału ds. Walki z Bandytyzmem w bydgoskim WUBP. Uczestniczył też w likwidacji wielu grup niepodległościowych ("Łupaszki" i "Cacki"). Jego nazwisko przewija się także w sprawie zamordowanych w Bydgoszczy, ppor. Leszka Białego ps. "Jakub" oraz ks. Wacława Pacewicza.
Pojawienie się Henryka Wątroby na Krajnie poprzedziło rozbicie komunistycznego więzienia przy Sądzie Grodzkim w Wyrzysku (24/25 maja 1946). Właśnie z tego względu celem nr 1 dla funkcjonariuszy bezpieki stały się osoby odpowiedzialne za przeprowadzenie wymienionej akcji. Grupa Mariana Myszki i Juliana Bauca została ostatecznie rozbita na początku lipca 1946 roku. Jej członkowie zginęli w walce, z ręki komunistycznego kata lub otrzymali wyroki długoletniego więzienia. Tego losu uniknął Marian Myszka, który ukrywał się na Krajnie do przełomu sierpnia/września 1946 roku. Następnie przez wiele lat, już jako Wiktor Kowalski, przebywał w różnych częściach kraju. Zmarł tragicznie 28 czerwca 1952 roku. Pracował wówczas na stanowisku komendanta straży pożarnej w kopalni węgla w Turoszowie. Okoliczności jego śmierci wyglądały następująco. W drodze do pożaru kierowca samochodu strażackiego chciał wyminąć furmankę i w trakcie wykonywania manewru wpadł do rowu. W następstwie wypadku burta auta przygniotła klatkę piersiową komendanta Myszki/Kowalskiego. Doznane obrażenia sprawiły, że krótko po przewiezieniu do szpitala zmarł. Interesujący jest fakt, że jego pogrzeb w Przasnyszu odbył się z honorami. Prawdopodobnie był to jedyny taki przypadek w latach 1944-1956, kiedy to władza ludowa składała hołd uczestnikowi antykomunistycznej konspiracji, pochylając głowy, roniąc łzy i mówiąc wzniosłe słowa nad jego trumną.
Henryk Wątroba doprowadził także do likwidacji innej grupy, która również miała powiązania z "Jędrusiem". Chodzi o formację por. Emila Cuprysia ps. Łoś. Tego dzielnego konspiratora AK, byłego żołnierza Armii Berlinga (walczył m.in. o Złotów), współtwórcę Żandarmerii Polowej Wojska Polskiego oraz dowódcę samodzielnej formacji o zabarwieniu antykomunistycznym, funkcjonariusze UB zastrzelili 7 sierpnia 1946 roku w Więcborku.
Tragiczny los wspomnianych formacji stał się także udziałem grupy "Jędrusia". W książce "MO i KBW w walce z bandami", która ukazała się w 1962 roku, znajduje się opis działań Henryka Wątroby, które ostatecznie doprowadziły do rozbicia tej formacji. W relacji możemy przeczytać: "Coraz częściej przychodzili do nas ludzie z informacjami. Na ogół wiadomości te okazywały się przestarzałe lub mało ważne, ale sam fakt, że nie stroniono od nas, że uwierzono w naszą siłę, dawał nam do ręki mocny dodatkowy atut. Z rozmów z ludźmi wynikało, że wierzą w klęskę "Jędrusia", że oczekują od nas takiej samej akcji, jak przedsięwzięliśmy przeciwko "Balowi" (chodzi o Bauca)".
W dalszej części wspomnień, w których Wątroba ukrywa się pod pseudonimem "towarzysz Wrzos", znajduje się istotny fragment: "Zasygnalizowano mi obecność w Łobżenicy dwóch podejrzanych osobników...". Niestety w treści publikacji nie zostało podane źródło donosu. Szkoda jest tym większa, że informacja miała daleko idące konsekwencje. 5 lipca 1946 roku aresztowano bowiem Leona Pawlikowskiego "Kena", Zenona Wilanda "Wilka" i Alfreda Jankowskiego "Szeryfa" – członków oddziału "Jędrusia". Warto zaznaczyć, że według "towarzysza Wrzosa" nie udzielili oni zbyt znaczących informacji w śledztwie. Dlatego krok milowy w kierunku rozbicia grupy "Jędrusia" nastąpił dopiero 18 lipca 1946 roku. Wówczas to dezerter z oddziału "Jędrusia", Zbigniew Łączkowski, doniósł WUBP w Bydgoszczy, że na terenie tego miasta znajduje się członek Antykomunistycznej Konspiracji, Józef Milder. Jego zatrzymanie, a po przewiezieniu na Krajnę przesłuchanie, skutkowało aresztowaniem Jana Templina, który wyjawił m.in. kwaterę oddziału "Jędrusia" w Biegodzinie.
Do starcia żołnierzy "Jędrusia" z oddziałami UB, MO i WP doszło 21 lipca 1946 roku w gospodarstwie Edmunda Muracha w miejscowości Topola. Według wspomnień "towarzysza Wrzosa" wskazanie tego punktu nastąpiło na skutek aresztowania łącznika, który pojawił się na zdekonspirowanej melinie. Niewykluczone, że był nim Tadeusz Smaruj ps. "Benita". To niezwykle zagadkowa osoba. Poza dyskusją jest, że był konfidentem UB. W okresie okupacji służył w niemieckich formacjach policyjnych na terenie Europy Środkowej. Po powrocie na ziemie polskie wstąpił do PPR. Na podstawie kompromitujących materiałów (przynależność do SS) został zwerbowany wiosną 1946 roku na informatora WUBP w Bydgoszczy. Prawdopodobnie poprzez swoich kolegów nawiązał łączność z oddziałem "Jędrusia". Interesujący jest fakt, że to właśnie on był ostatnią osobą, która widziała Leona Mellera "Jędrusia" żywego.
Walka między partyzantami i funkcjonariuszami bezpieczeństwa trwała około czterech godzin. Ponownie warto oddać głos "towarzyszowi Wrzosowi", który tak opisuje przebieg tego zdarzenia. "Bandyci wzmogli ogień. A więc nie poddają się. Dałem znać naszym ludziom, by rzucili granaty. Rozległ się jeden huk, potem drugi... Nasi podczołgali się jeszcze pod okno, z którego bandyci walili ciągłymi seriami z erkaemu. Po chwili znów usłyszeliśmy huk, a z otwartego okna buchnęły tumany kurzu i dymu. Bandyci przerwali ogień. Uchyliły się drzwi; jakby wahając się stanął na progu bandyta z rękami podniesionymi do góry, Później już wychodzili kolejno." Partyzanci poddali się prawdopodobnie z braku amunicji. W swoich wspomnieniach "towarzysz Wrzos" (Wątroba) podaje liczbę 25 aresztowanych. Prawdopodobnie są to dane mocno przesadzone. W dokumentach mowa bowiem o 11 zatrzymanych. Oczywiście w kolejnych godzinach doszło do następnych aresztowań. Sprzyjało temu brutalne śledztwo prowadzone przez organa bezpieczeństwa.
Wśród zatrzymanych nie było m.in. Leona Mellera "Jędrusia", choć w czasie walki znajdował się razem ze swoimi podwładnymi. W przeciwieństwie do nich nie poddał się jednak, ukrywając w specjalnej skrytce. Wejście do niej zakrył gospodarz Edmund Murach, zasłaniając je dywanem i stawiając stół. To wszystko przywalone zostało dodatkowo gruzem, który powstał po wybuchu granatów. Leonowi Mellerowi udało się przeżyć i wydostać z obławy. Prawdopodobnie zamierzał przedostać się do Bydgoszczy. Celu jednak nie osiągnął. 28 lipca 1946 roku znaleziono go powieszonego koło stawów rybnych w Ślesinie koło Nakła nad Notecią. Oczywiście okoliczności jego śmierci pozostają nieznane. Zastanawiający jest jednak fakt, że ostatnią osobą, która widziała "Jędrusia" żywego był Tadeusz Smaruj ps. "Benita" - agent UB. Nielicznym członkom oddziału udało się uniknąć aresztowania. Wśród nich był zastępca "Jędrusia", Tadeusz Stasiak ps. "Grom", który zajmował się werbunkiem oraz zdobywaniem amunicji i innych potrzebnych rzeczy do funkcjonowania oddziału. Podczas walk, które rozgrywały się w gospodarstwie Muracha, przebywał koło Mroczy. W 1947 roku uciekł do Anglii.
Aresztowani członkowie grupy "Jędrusia" poddani zostali okrutnemu śledztwu. Byli torturowani, choć "towarzysz Wrzos" (Wątroba) w swoich wspomnieniach nic nie mówi na ten temat, wskazując tylko na podnoszenie głosu jako instrument śledczy. Jeden z członków oddziału Franciszek Krawiś tak wspominał dochodzenie prowadzone przez UB. "Przesłuchania trwały nieraz 24 godziny. Bito nas okropnie, miażdżono palce, godzinami musieliśmy klęczeć. Bito nas też wyciorami po kolanach. Przesłuchiwali nas Polacy i Rosjanie. Jak Polacy przestali, to Rosjanie siadali i dalej: gadaj, gadaj! Ale co można było im powiedzieć, jak oni już wszystko wiedzieli. Męczyli też moją rodzinę. Mój brat miał 15 lat, gdy go bito, by powiedział wszystko, co wie. Ale on nic nie mógł powiedzieć, bo nie był wtajemniczony. Ojcu podrzucono w czasie rewizji amunicje pod łóżko, żeby tylko udowodnić mu udział w bandzie."
Łącznie przed komunistycznymi sądami stanęło 27 osób. Główny proces, mający charakter pokazowy, miał miejsce w dniach 7-8 sierpnia 1946 roku w Wyrzysku. Na jego zakończenie zapadło aż 13 wyroków śmierci. Składowi orzekającemu przewodził kpt. Ryszard Wiercioch. Z orzeczonych wówczas wyroków śmierci wykonano 8. Wszystkie w Bydgoszczy. 4 września 1946 roku. Z ręki komunistycznych katów śmierć ponieśli: Roman Bala ps. "Niedźwiedź", Henryk Chabiera ps. "Korzeń", Franciszek Greń ps. "Wróbel", Jan Kador ps. "Manerz", Ludwik Krawiś ps. "Tygrys", Edmund Murach ps. "Szary", Jan Templin ps. "Dąb" oraz współpracujący z partyzantami – Wojciech Pirecki. W osobnym procesie sądzono Romana Muracha "Czarnego", którego aresztowano w sierpniu 1946 r. Wobec niego również orzeczono karę śmierci, która została wykonana 12 listopada 1946 r. w Bydgoszczy. Katami żołnierzy "Jędrusia" byli: Ludwik Woźnica i Stanisław Walczaka. Ze skazanych na karę śmierci do najmłodszych należeli: Leon Hadzicki (18 lat), Bronisław Pawelszczak (19 lat), Leszek Polaski (19 lat), Stanisław Maćkowiak (19 lat) oraz Franciszek Krawiś (19 lat). Wszyscy wymienieni zostali ułaskawieni przez prezydenta Bolesława Bieruta. Karę śmierci zamieniono im na długoletnie więzienie. W tym miejscu warto przytoczyć dramatyczny list Marianny Krawiś, matki skazanych na śmierć Ludwika i Franciszka. Pismo do Prezydenta Bieruta datowane na 10 sierpnia 1946 roku kończyło się słowami "Udaję się do Pana Prezydenta z prośbą o ułaskawienie jednego z moich synów". Należy nadmienić, że pozostali osądzeni członkowie oddziału "Jędrusia" otrzymali wysokie kary więzienia. Siedmiu zostało skazanych na 15 lat więzienia, pozostali otrzymali kary od roku do 12 lat pozbawienia wolności.
Kilkanaście lat temu żołnierze "Jędrusia" zostali upamiętnieni specjalną tablicą w kościele pw. św. Wawrzyńca w Nakle nad Notecią. Ich historia jednak wciąż zawiera wiele znaków zapytania i czeka odkrycie. Być może pomogą w tym poszukiwania miejsc pochówków straconych w 1946 roku członków oddziału, które odbywają się dzięki zaangażowaniu pani dr Alicji Paczoskiej – Hauke z bydgoskiego IPN. W tych pracach, jako wolontariusze, uczestniczą także mieszkańcy Krajny - współorganizatorzy Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Niewykluczone, że prace na "Bydgoskiej Łączce", które prowadzone są od 2017 roku, w końcu zakończą się sukcesem. Tymczasem Krajniakom pozostaje żyć nadzieją, że kiedyś członkowie "Grupy Jędrusia" dostąpią chrześcijańskiego pochówku na Krajnie, na Krajnie która od wieków zawsze była wierna Bogu i Ojczyźnie.
źródła: Materiały własne autora
IPN (Bydgoszcz, Szczecin, Warszawa, Poznań)
Alicja Paczoska Hauke "Oddział Leona Mellera "Jędrusia", Zeszyty Historyczne WiN, 2016
Ludmiła Toporowicz "Skąd telefon?" w "MO i KBW w walce z bandami", wyd. Iskry 1962
Oddział zbrojny Leona Mellera "Jędrusia", www szlakipamięci.kujawsko-pomorskie.pl
Napisz komentarz
Komentarze