Miejscowość podobno znana była już w XV wieku. Tak przynajmniej podaje Ryszard Pella w przewodniku „Złotów i okolice” (s. 53, wydawnictwo poznańskie 1961). Podobno w jego okolicy występowały kiedyś żubry. Podobno znaleziono tu kiedyś groby skrzynkowe. Podobno na granicy z polami wsi Klukowo odnaleziono ślady rozległej osady z okresu tzw. kultury wielbarskiej, o czym możemy przeczytać w publikacji „Złotów” Antoniego Śmigielskiego (s. 68, wydawnictwo WBP, Poznań 1995).
Takich domysłów można snuć wiele. Na przykład nazwa wsi pochodzi rzekomo od słowa „wąż”. Tak twierdzi Władysław Maćkowicz - ceniony na Krajnie nauczyciel. Można o tym przeczytać w publikacji „Wspomnienia polskiego nauczyciela Pogranicza (1893-1976)” (s. 227, wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2005). PEwnym faktem jest natomiast, że w przeszłości nazwy tego miejsca to także: Wąsose, Wąsosze, Wonsosze. Kiedyś był tu folwark, który ulokowano na szlaku z polskiego miasta Krajenka do polskiej wsi Święta.
Przez dziesiątki lat Wąsosz stanowił polską własność. Ślady swojej bytności utrwalili tu także Niemcy. Wystarczy odwiedzić stary cmentarz, który ukryty jest w leśnych zaroślach niedaleko drogi do Krajenki. W zasadzie trudno przesądzić jego położenie. Wydaje się, że leży w granicach gminy Krajenka. Przyjęło się jednak, że to już obszar gminy Złotów. Nieistotne, niewiele wszak po nim zostało. Betonowe resztki po ogrodzeniu, uszkodzony krzyż z intrygującymi oznaczeniami, rozpadające się resztki nagrobków oraz dobrze zachowana tablica z nazwiskiem „Meyer”. Mowa o rodzie, który dość mocno wpisał się w historię Wąsosza i okolicznych terenów.
Prawdopodobnie początek ich historii w tym miejscy sięga końca XVII wieku, kiedy to młyn papierniczy w Wąsoszu nabył Karol Meyer. Nie cieszył się on jednak długo własnością, bo zmarł na początku XVIII wieku. Tym samym podzielił tragiczny los wielu mieszkańców tej i innych miejscowości na Krajnie, które dotknęła w tym czasie epidemia dżumy. Majątek po nim przejął jego brat – Jan Christian Meyer, który miał zapewne duży zmysł do biznesu. Wąsosz za jego życia bowiem rozkwitł, a branża papiernicza była jego wizytówką. Podobnie było później, tj. po przejęciu interesu przez jego zięcia o nazwisku Meissner. Dobra passa tej rodziny trwała do połowy XIX wieku. Wówczas to papiernię strawił wielki pożar. Ślady bytności Niemców widoczne są do dzisiaj także w samej wsi. Przy wjeździe do miejscowości (od strony wsi Święta) znajduje się kolejny cmentarz. Również na nim czas zaznaczył swój ślad. Niszczeje. Jeszcze na początku 1946 roku aż 46% ówczesnych mieszkańców wsi deklarowało niemiecką narodowość. Można o tym przeczytać w publikacji Zenona Romanowa „Krajniacy Złotowscy w Polsce Ludowej w latach 1945-1975 (s. 51, Akademia Pomorska w Słupsku, Słupsk 2010). A jak jest obecnie? Z pewnością gros mieszkańców stanowią potomkowie osób, które przybyły na ten teren po zakończeniu II wojny światowej.
Symbole bytności Niemców na polskiej Krajnie nie tylko niszczeją. Bywają też odnawiane. Przykładem pomnik, który znajduje się niedaleko leśniczówki w Wąsoszu (blisko dojazdu pożarowego 18). Upamiętnia Alfreda Sommerfeldta - podoficera i leśnika, który zginął z rąk kłusownika 3 października 1896 roku. W chwili śmierci miał 27 lat. Ofiarą tej tragicznej historii padł również nauczyciel z Wąsosza. Tak przynajmniej wynika z cytowanej już książki „Wspomnienia polskiego nauczyciela Pogranicza (1893-1976)” (s. 230, wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2005). Pedagoga oskarżono bowiem o dokonanie tej zbrodni i skazano na 12 lat więzienia. Po 8 latach okazało się jednak, że był niewinny. Zbrodni miała dokonać inna osoba, która po tym czynie zbiegła do Ameryki, na łożu śmierci wyjawiła zaś prawdę. Jak było w istocie? Trudno przesądzić. Kiedy powstał pomnik upamiętniający Sommerfeldta? Także trudno odpowiedzieć na to pytanie. Rzekomo, jak głosi tablica umieszczona tuż przy pomniku, został usunięty przez Służbę Bezpieczeństwa PRL i zatopiony w rzece Kocunia. Podobno później na krótko wrócił na swoje miejsce i ponownie zatopiono go w nurtach tego niewielkiego dopływu rzeki Głomi. Faktem jest, że kamień odnaleziono na początku transformacji ustrojowej. Stało się tak podczas melioracji rzeki Kocunia. Dwie dekady później Lasy Państwowe w Złotowie sfinansowały jego odnowienie. 15 stycznia 2009 roku nastąpiło jego uroczyste odsłonięcie.
Nie ma już za to pomnika przyrody „Jan”, który znajdował się tuż przy stawie, niedaleko miejsca w którym zginął Sommerfeldt. To jeden z wielu dębów na Krajnie, pod którym rzekomo zasiadał Napoleon Bonaparte w trakcie wyprawy na Moskwę. Takie legendy krążą od dziesięcioleci. Sędziwe drzewo dokonało żywota 7 września 2017 roku. Powalił je wiatr. Czy jego lustracja odbywała się przez lata we właściwy sposób? Pewnie tak, bo pomnikiem przyrody był od 1956 roku. Dąb mierzył 525 centymetrów w obwodzie i 28 metrów wysokości. Było to wówczas najstarsze drzewo w Nadleśnictwie Złotów, liczyło około 500 lat.
Powalenie drzewa było tragedią dla miłośników przyrody. W Wąsoszu rozgrywały się jednak również tragedie ludzkie. Wspomina o tym m.in. Roch Maćkowicz w swoich opublikowanych wspomnieniach, których tytuł już przywoływałem (s. 230-231). Mowa o mężu nauczycielki Wiśniewskiej, który popełnił samobójstwo przez powieszenie. Tragicznie zmarł również mąż nauczycielki Krzyckiej, który wpadł pod pociąg i poniósł śmierć na miejscu. Burzliwe było zapewne także wkroczenie wojsk sowieckich do Wąsosza w 1945 roku. Ich bytność wszędzie charakteryzowały bowiem mordy, gwałty i grabieże. Swój epizod w Wąsoszu zapisała także najsłynniejsza grupa antykomunistyczna na Krajnie. Należy podkreślić, że na to miano zasłużyła nie ze względu na przeprowadzone akcje. Te nie były bowiem spektakularne. Głośne było za to okrucieństwo władz komunistycznych, które torturowały i mordowały członków tej organizacji. W zasadzie nie tylko ich, bo także osoby współpracujące z „Grupą Jędrusia”. Przykładem Wojciech Pirecki. Tego dzielnego rolnika, męża i ojca pięciorga dzieci, za udzielenie pomocy partyzantom (żywność, schronienie) spotkała surowa kara, analogiczna jaką stosowali Niemcy podczas wojny wobec osób sprzyjających partyzantom. Komunistyczny kat, ppor. Ludwik Woźnica, zamordował go 4 września 1946 roku w Bydgoszczy. Najmłodsze z jego osieroconych dzieci miało 7 miesięcy.
Członkowie formacji Leona Mellera „Jędrusia” zastrzelili w Wąsoszu jednego z członków PPR. Zdarzenie miało miejsce 13 lipca 1946 roku. Nie taki był jednak cel ich bytności we wsi. Partyzanci, zgodnie z rozkazem, mieli mu jedynie wymierzyć karę chłosty. W trakcie akcji w Wąsoszu natrafili jednak na dokumenty, które spowodowały, że podjęli samowolną decyzję o likwidacji. Egzekucji dokonali Bogusław Marach "Błysk" i Roman Bala "Niedźwiedź". Za postąpienie wbrew rozkazom zostali później ukarani przez dowódcę chłostą.
Jaki jest współczesny Wąsosz? Niewątpliwie pięknie położony wśród lasów. Można w nich spotkać m.in. wilka, daniela, lisa. Natomiast sama zabudowa wiejska nie porywa swoim urokiem. Przykładem pozostałości po PGR. Ogólnie jest to jednak zadbana wieś. Wyjątek to wiekowy budynek, który straszy w centrum wsi. Może kiedyś zostanie odnowiony? Szkoda by było, gdyby podzielił los młyna, który został zlikwidowany w 1950 roku.
Zapraszam osoby znające historię tej miejscowości do kontaktu. Z pewnością warto dopisać do niej kilka zdań...
Napisz komentarz
Komentarze