Wyjaśniam Czytelnikom, którzy mieli to szczęście i nie czytali, że sprawa dotyczy lustracji Piotra Pokajewicza. W artykule lider PO broni się różnymi metodami. Stara się np. ośmieszyć funkcjonariuszy SB. Brzmi to trochę dziwnie, bo przecież "bezpieka" maszeruje teraz ramię w ramię z działaczami PO w obronie demokracji. To jednak strategia pana Pokajewicza i ma do niej pełne prawo. Nie ma natomiast prawa podważać mojej rzetelności dziennikarskiej oraz insynuować, że działałem na czyjeś zlecenie. To podłe oszczerstwo, za które polityk PO, jeśli jest człowiekiem honoru, powinien przeprosić.
Tego rodzaju praktyki przypomniały mi ponure czasy komunizmu, wtedy też niszczono niepokornych dziennikarzy. Bywało, co szczególnie smutne, że przyklaskiwali temu ich koledzy po fachu (Passent, Urban). W tym kontekście muszę wspomnieć o żenującym postępowaniu redaktora Mariusza L., który zezwolił na ukazanie się monologu/wywodu szefa PO. Podkreślam, że w artykule podano moje dane osobowe, ukazano w złym świetle oraz nadszarpnięto moją wiarygodność. Pozbawiono przy tym możliwości bezpośredniego odniesienia się do stawianych zarzutów. Tak wygląda rzetelność dziennikarska w AL!
Czy to wendeta za to, że napisałem o bytności logo "Fundacji Złotowianka" (szefową jest żona redaktora L.) na proaborcyjnym wiecu w Pile? A może chodzi o to, że broniłem dobrego imienia księdza i mieszkanki pewnej wsi, którzy zostali opisani w AL? Nie umiem jeszcze odpowiedzieć na te i inne pytania. Boję się jednak, że tego rodzaju teksty w AL mogą zbudzić upiory. Przypominam Ryszarda Cybę, mordercę związanego z PO, który zabił i próbował zabić działaczy prawicy. Czy tego rodzaju historie mogą się powtórzyć? Oby nie, wolę jednak dmuchać na zimne. Tym bardziej, że urastam na naszym terenie do głównego celu.
Czas w tym miejscu na wyjaśnienie, co spowodowało tak alergiczną reakcję u niektórych osób. Wiosną tego roku inwentarz IPN, dostępny od dawna w internecie, został uzupełniony o informacje na temat zawartości teczek. Mówiły, pokazywały i pisały o tym media ogólnopolskie. Rolą dziennikarza (pracowałem wówczas w Radio Merkury Poznań) było zainteresowanie się naszym lokalnym podwórkiem. Tak też zrobiłem. Dodam, ze skupiłem się tylko na osobach publicznych. Wśród nich znalazł się m.in. Piotr Pokajewicz. Kryterium nie było więc partyjne. W trakcie przygotowywania materiału zadzwoniłem do biura lustracyjnego IPN oraz rozmawiałem z Piotrem Pokajewiczem Moja informacja medialna zawierała: treść zapisu z inwentarza IPN, wypowiedź Piotra Pokajewicza oraz wyjaśniała procedury lustracyjne. Co można było zrobić więcej? Czy zachowałem się rzetelnie? Oceńcie Państwo sami.
W zasadzie w tym miejscu powinienem zakończyć ten wątek. Muszę jednak obalić pewne mity związane z lustracją. Funkcjonariusze SB (lata 70/80) nie byli głupkami. Nie chodzili po klatkach schodowych, tworząc (np. na podstawie spisu lokatorów) fikcyjne teczki agentów, nie prowadzili akwizycji na ulicach, zachęcając przechodniów do wstąpienia w szeregi tajnych współpracowników. Obowiązywały ich ściśle określone procedury. Funkcjonariusz SB musiał m.in. odpowiednio uzasadnić konieczność pozyskania danej osoby (w jakim celu), wskazać sposób w jaki zamierza to uczynić (z reguły pobudki patriotyczne lub kompromitujące materiały), wreszcie uzyskać zgodę przełożonego. Następnym etapem była odmowa współpracy (bo takie przypadki były w naszym powiecie) lub przystąpienie do niej. "Informatorzy" dzielili się zaś na grupy. Osoby, które stroniły od współpracy (starały się ją zerwać, czasami z pozytywnym skutkiem) oraz "gorliwców", którzy starali się zrobić dzięki temu karierę. Szkodliwość więc była różna.
Niewątpliwie temat jest delikatny, bo nie wolno na jednej szali stawiać wszystkich TW i KO. Trzeba jednak badać materiały IPN (również inne archiwa). Teczki personalne, teczki pracy, sprawy obiektowe i inne dokumenty, bo czasami informacje o TW wypływają w dość nieoczekiwanych miejscach (np. akta dotyczące Złotowa odnalazłem w krakowskich zbiorach IPN). Trzeba badać teczki jeszcze z jednego powodu. Nie może być bowiem tak, że w demokratycznym państwie współpracownicy bezpieki, także tej wojskowej, dostępują różnych zaszczytów. Nie mówię tutaj oczywiście o Piotrze Pokajewiczu, bo o jego współpracy z SB lub jej braku rozstrzygnie postępowanie lustracyjne (a nie sweet focia w AL). Mam tu na myśli pewnego człowieka, który grał w najwyższej klasie agentury. Mowa o WSI. Pobierał wynagrodzenie, donosił, a nawet ustawiał do pionu lokalnych funkcjonariuszy SB (którzy nie wiedzieli z kim mają do czynienia). Zapewne dowiedzą się Państwo o kim mówię. Oczywiście stanie się tak pod warunkiem, że współpracownik WSI zachce pod koniec przyszłego roku nosić miano "osoby publicznej".
Felieton pragnę zakończyć apelem do ludzi młodych. Startujcie w nadchodzących wyborach samorządowych. Oczywiście nie na listach z ludźmi, którzy pragną traktować Złotów i inne miejscowości niczym prywatny folwark. Czas najwyższy dokonać zmiany pokoleniowej oraz jakościowej! Natomiast złotowskich "cwaniaków politycznych", których żartobliwie nazywa się "grupą G-8", uprzejmie informuję, że dowiedziałem się o pewnym spotkaniu, które ma się odbyć przy ul. Wędkarskiej. Oczywiście całość wydarzenia objął patronatem redaktor z Czerskiej (chyba znów pomyliłem nazwę ulicy:)). Na koniec zdradzę Państwu, że do tej ostatniej informacji dotarłem dzięki "tajnemu współpracownikowi", którego zwerbowałem na ulicy, oferując paszport Polsatu (panie Piotrze, przepraszam za kradzież dowcipu). Także drodzy Państwo z "G-8", zmieńcie lokal, ten już jest spalony.
Piotr Janusz Tomasz
Napisz komentarz
Komentarze