"Uwolnij nam Barabasza" wołał około 2000 lat temu tłum zmanipulowany przez elity (kastę kapłanów, wpływowych faryzeuszy i saduceuszy z kręgów sanhedrynu). „Heil Hitler” - zakrzyknęli gremialnie Niemcy w 1932 roku, bo to właśnie wówczas Führer po raz pierwszy wygrał wybory. Później, ten lewicowy przywódca, umocnił swoje wpływy polityczne. Między innymi w 1933 roku naziści zdominowali niemiecki parlament.
W 1939 roku wybuchła II wojna światowa. Właśnie wtedy objawiły się przyczyny sukcesu wyborczego Adolfa Hitlera. Okazało się bowiem, że był on dokładnym odbiciem stanu moralnego większości niemieckiego społeczeństwa. Mówiąc jaśniej, ludzie wybrali kogoś podobnego do siebie. Na dowód można przytoczyć tysiące przykładów z lat 1939-1945. Wśród niezliczonych zbrodni znajdują się i te, których dokonali niemieccy cywile – przed wybuchem wojny obywatele II RP. Przykładem mordy, tortury i gwałty dokonywane na przedstawicielach ludności polskiej i żydowskiej z okolic Łobżenicy. Kim byli ich autorzy?
Komendantem Selbstschutzu w Łobżenicy i jednocześnie komisarycznym burmistrzem miasta był Hermann Seehaver, miejscowy dentysta. Jego prawą ręką był zaś Harry Schultz – księgowy. Pomagali im w zbrodniczym procederze przedstawiciele wielu innych zawodów. Jaki był bilans ich przestępczej działalności? Trudno to dokładnie oszacować. Wiadomo jednak, że byli oni niezwykle skutecznymi zbrodniarzami. W zasadzie nikt nie uchodził im z życiem. W zasadzie, bo wyjątek od reguły stanowił przypadek Jana Pankowskiego.
Przed wybuchem wojny Niemcy sporządzili listę Polaków, których zamierzali aresztować i zabić. Po rozpoczęciu działań zbrojnych była ona sukcesywnie rozszerzana o kolejne nazwiska. Nie trzeba było być liderem społeczności polskiej na danym terenie lub wcześniej brać udziału w walkach o niepodległość kraju, czasami wystarczył donos niemieckich sąsiadów lub subiektywna ocena lokalnych członków Selbstschutzu, by znaleźć się w gronie osób przeznaczonych do eksterminacji. Tak właśnie stało się w przypadku Jana Pankowskiego, którego jesienią 1939 roku zatrzymał leśniczy z Chlebna, Hubert Janowitz. Zrobił to jednak na tyle nieudolnie, że Polakowi udało się zbiec i skutecznie ukryć.
Rzecz jasna Niemcy nie zamierzali odpuścić. Dokonali m.in. przeszukania rodzinnego domu Jana Pankowskiego. Nie dało ono jednak oczekiwanego przez nich rezultatu. Dlatego postanowili zastosować szantaż. Aresztowali dwóch jego braci, Alojzego (po wojnie mieszkał w Krzywej Wsi) i Antoniego. Oświadczyli jednocześnie pozostałym domownikom, że ceną za ich uwolnienie jest dobrowolne zgłoszenie się zbiega. Zagrozili też, że w innym przypadku zakładnicy zostaną rozstrzelani.
Jan Pankowski nie miał więc wyjścia. Ceną za dalsze ukrywanie było wszak życie jego braci. Dlatego udał się do budynku łobżenickiego sądu. Właśnie w tym miejscu został przez Niemców aresztowany i następnie doprowadzony do więzienia. Tu czekało na niego specyficzne przywitanie – został pobity przez Schultza i Blume do nieprzytomności. Należy dopowiedzieć, że Niemcy dotrzymali słowa w sprawie zatrzymanych braci, którzy zostali zwolnieni i wrócili do domu.
Niestety nie da się ustalić dokładnej daty tego wydarzenia. W dokumentach pojawiają się bowiem różne dni i miesiące. Dlatego zdecydowałem się na ogólnikowe stwierdzenie, że miało to miejsce jesienią 1939 roku. Pewnym faktem jest natomiast to, że więzienna gehenna Jana Pankowskiego nie trwała długo. Na trzeci dzień w nocy został wyprowadzony z celi na korytarz. Stali na nim także inni aresztowani Polacy, w tym dwie kobiety. Niemcy związali im ręce. Nie zrobili tego w przypadku Jana Pankowskiego. Być może było to zwykłe przeoczenie z ich strony, a być może to Opatrzność czuwała już wtedy nad tym skazańcem.
Wraz z innymi Polakami Pankowski został zawieziony wozem do lasu. Znajduje się on tuż przy trasie między Łobżenicą a Rudną. Tu skazańców ustawiono parami i pod eskortą doprowadzono na miejsce straceń. Czy osoby te miały świadomość, że za chwile zakończy się ich ziemskie życie? A może tliła się w nich jeszcze nadzieja, że to tylko mistyfikacja, która ma na celu wzbudzić w ich sercach uczucie ogromnego lęku? Mieli zresztą uzasadnione podstawy ku tego rodzaju rozumowaniu. Przecież ich prześladowcami byli niemieccy sąsiedzi, nie regularne wojsko.
Jan Pankowski prawdopodobnie rozpoznał to miejsce. Był tu bowiem dwukrotnie podczas pobytu w więzieniu. Za każdym razem kopał doły. Teraz poznał ich prawdziwe przeznaczenie. Tak wspominał ten epizod ze swojego życia po niemal 14 latach od tragicznej nocy. „Gdy wszyscy byliśmy rozstawieni nad tymi grobami (dołami), to ja byłem w trzeciej trójce i widziałem jak rozstrzeliwali, a ponieważ nie miałem rąk związanych i przyszła moja kolej stanąć nad grobem, oraz zobaczyłem już ciała leżące w tym grobie, zerwałem się momentalnie i zacząłem uciekać w kierunku rzeki Łobzonki. Gdy uciekałem zostałem trafiony w lewe udo, ale mimo tego udało mi się zbiec do wspomnianej rzeki i przepłynąć na drugą stronę”. Należy dodać, że w trakcie zamieszania zbiegł również Antoni Dywel, który został ujęty przez Niemców w styczniu 1940 r. i umieszczony w obozie koncentracyjnym w Dachau.
Kto strzelał za Janem Pankowskim? Odpowiedź na to pytanie pojawiła się w latach 50. XX wieku. W październiku 1952 roku do Zespołu PGR Łagiewniki przyjechał służbowo Antoni Warpiński. Mężczyzna w latach 1934-1940 mieszkał w Łobżenicy. Po zakończeniu wojny był zaś kierownikiem gorzelni w miejscowości Resko (powiat łobeski). Traf chciał, że w Łagiewnikach kontrolę przeprowadzał pewien mężczyzna. Warpiński rozpoznał go natychmiast. Pamiętał bowiem doskonale razy otrzymywane od niego bykowcem w łobżenickim więzieniu. Tym oprawcą był Harry Schultz, który po wojnie spolszczył swoje nazwisko na Szulc, imię zaś na Henryk. Z nieznanych powodów Warpiński zwlekał jednak z powiadomieniem komunistycznych organów ścigania. Uczynił to dopiero na początku grudnia 1952 roku w Resku, składając zeznanie funkcjonariuszowi MO Władysławowi Osenko. Ten natychmiast zawiadomił swoich przełożonych.
Pierwsze czynności wyjaśniające w sprawie Schultza przeprowadziła Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej w Szczecinie, która wysłała pisma do KPMO w Złotowie. Zawierały one polecenie przesłuchania mieszkańców powiatu złotowskiego - świadków zbrodniczej działalności Schultza. Wśród nich był m.in. Mieczysław Nowacki – pracownik PRN w Złotowie. Oczywiście liczba przesłuchiwanych stopniowo rosła. Zebrany wstępnie materiał dowodowy sprawił, że 28 lutego 1953 roku Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Szczecinie wszczął śledztwo w sprawie przynależności Harrego Schultza do SS oraz brania udziału w egzekucjach Polaków w okresie II wojny światowej. Wiązał się z tym wniosek o jego aresztowanie i przeprowadzenie rewizji. Czynności te zostały wykonane 3 marca 1953 roku. Dwa tygodnie później sprawa została przekazana WUBP w Bydgoszczy i tamtejszej prokuraturze. Harrego Schultza przewieziono też na teren więzienia w tym mieście. Dochodzenie w jego sprawie zostało zamknięte 25 kwietnia 1953 roku. Dzień później sporządzony został akt oskarżenia.
Właśnie w materiałach śledczych komunistycznej bezpieki, konkretnie z przesłuchania Harrego Schultza przez por. Władysława Palenia w dniu 25 kwietnia 1953 roku, pojawia się opis ucieczki Jana Pankowskiego widziany oczami jego oprawcy. Zeznał on: „Zostało rozstrzelanych około 20 osób. W tymże czasie, jeden z tych ludzi, którzy stali nad grobem, uciekł mi, za którym goniłem i strzelałem z pistoletu, lecz on zdołał zbiec przez rzekę”.
Rozprawa przed Sądem Wojewódzkim w Bydgoszczy odbywała się w dniach 14 -17 lipca 1953 roku w Nakle nad Notecią. Przewodniczył jej sędzia H. Zawadzki. W trakcie rozprawy przesłuchanych zostało kilkunastu świadków, w tym Jan Pankowski. W toku procesu Harry Schultz przyznał się do winy. Co więcej, w ostatnim słowie stwierdził, że „żadne kary na niego nałożone nie będą wstanie pokryć się z jego czynami. A jedynie najwyższy wymiar kary będzie pokrywał część jego przestępstw.” Można przyjąć też z dużym prawdopodobieństwem, że Schultz dużo wcześniej pogodził się ze swoim tragicznym położeniem. Świadczy o tym chociażby list, który wystosował do swojej żony w dniu 3 maja 1953 roku. Przyznał się w nim do dokonanych zbrodni. Jednocześnie przeprosił kobietę, że zataił przed nią prawdę o swojej przeszłości. Prosił w nim również o zaprzestanie wydawania pieniędzy na jego obronę. Szczególnie ujmująco brzmią słowa, które dotyczą jego syna. Prosił w nich bowiem o jego wychowanie na prawego i uczciwego człowieka. Także przyzwyczajenie go, że ojca już nie ma.
Harry Schultz z pokorą przyjął orzeczenie Sądu Wojewódzkiego w Bydgoszczy z dnia 17 lipca 1953 roku, który uznał jego winę w całości i skazał go na podstawie art. 1 pkt. 1, 2 i 4 Dekretu z 31 sierpnia 1944 roku na karę śmierci. Wyrok ten podtrzymał 1 grudnia 1953 roku Sąd Najwyższy. 7 grudnia 1953 roku Harry Schultz zwrócił się do Rady Państwa o zastosowanie prawa łaski. W uzasadnieniu raz jeszcze przyznał się do zbrodni. Prosił o łaskę jedynie ze względu na syna. Pismo zakończył słowami: „Aby mój syn nie wszedł w przyszłości na drogę swojego ojca, ojca który zupełnie słusznie zasłużył na taką karę jaką mu wymierzono.” Ta ostatnia próba zachowania życia okazała się bezskuteczna. 22 lutego 1954 roku wyrok został wykonany. O godzinie 18:44 Harry Schultz zawisł na szubienicy w więzieniu w Bydgoszczy. Kwadrans później lekarz więzienny stwierdził zgon. Ostatnia prośba skazańca dotyczyła przekazania żonie jego płaszcza i rękawiczek.
Losu Harrego Schultza nie podzielił żaden z jego podwładnych z Selbstschutzu. Warto wymienić nazwiska chociaż niektórych z nich (za ks. Zachariaszem Kruża): Koepenick z Nakła, Blume z Nakła, Kasper z Nakła, Fritz z Nakła, Bettin z Nakła, Seelert z Wyrzyska, Wirth z Wyrzyska, Seehawer z Łobżenicy, Schultz z Łobżenicy, Bromber z Łobżenicy, Jahr z Witrogoszcza, Schleif z Witrogoszcza, Seehagel z Witrogoszcza, Rux z Rataj, Ziemer z Luchowa, Ickert – ze wsi Kruszki, Karau Eugen, Karau Waldemar, Karau Alfred, Redis, Keller, Reisdorf, Blum, Hahnfeldt, Rux i Kuhn (wszyscy z Łobżenicy).
Jan Pankowski (1913-1995) po wojnie pracował jako leśniczy w Tarnowie (obecnie powiat stargardzki). Z oczywistych względów wracał do wydarzeń, które rozegrały się jesienią 1939 roku. Stąd historia ta wciąż żyje wśród jego krewnych. Jedną z nich jest Monika Pankowska, która po wyjściu za mąż przyjęła nazwisko Tomasz. To właśnie od niej po raz pierwszy usłyszałem o tej historii. Od dalszej rodziny otrzymałem zaś zdjęcie, które jest niezwykle przejmujące w swojej wymowie. Przedstawia starszego człowieka, który stoi w lesie przed Krzyżem. Ten symbol chrześcijański został ustawiony w miejscu, w którym kilkadziesiąt lat wcześniej cudem uniknął śmierci. Krzyż upamiętnia Polaków - ofiary niemieckich zbrodni.
Źródła:
Zbiory własne autora
T. S. Ceran, Paterek 1939, Bydgoszcz – Gdańsk – Warszawa 2018
ks. Zachariasz Kruża, Swastyka nad Górką Klasztorną, Górka Klasztorna 1987
T.S, Ceran, Zbrodnia Pomorska 1939, Bydgoszcz – Gdańsk – Warszawa 2019
pod redakcją Izabela Mazanowska, Tomasz Ceran, Marcin Przegiętka, W cieniu Einsatzgruppen – volkdeutscher Selbstschutz w okupowanej Polsce 1939 -1945, IPN Warszawa 2021
Akta z procesu Harrego Schultza By 112/456
Akta śledcze w sprawie działalności Selbstchutzu i SS w Łobżenicy i Paterku By 070/3435
B. Bojarska, Zbrodnie Selbstschutzu w Łobżenicy, „Przegląd Zachodni nr 5/1963,
Napisz komentarz
Komentarze